Rok 2020 ma za uszami tak dużo, że nie ma opcji, by 2021 był gorszy. Ale jest jedna rzecz, która w tym roku wychodzi na plus. Muzycy nie mogą grać koncertów, więc na potęgę tworzą nowe single i albumy. W ostatni piątek wysypało się z wora strasznie dużo interesujących mnie świeżych płyt. O wszystkich oczywiście nie napiszę, ale na co nieco mogę zwrócić Waszą uwagę. Brytyjczycy z Bring Me The Horizon zaoferowali najłatwiejsze (co nie oznacza "najgorsze") wydawnictwo weekendu, więc chętnie napiszę szybką recenzję. Oto Post Human: Survival Horror!
Ekipa z zespołu na przestrzeni ostatnich miesięcy dwukrotnie uraczyła fanów serią filmików prezentujących proces powstawania nowych utworów, które ostatecznie przybrały formę półgodzinnej EPki (Post Human to muzyczna mini-saga zaplanowana na cztery odcinki, każdy w nieco innym stylu) dającej wyraz frustracji światem i jednocześnie będącej ukłonem w stronę fanów, którzy tęsknili za mocniejszym uderzeniem w wykonaniu BMTH. Survival Horror potrafi kopnąć w dupkę, pozostając przy tym niezwykle lekkostraną propozycją.
Rok 2019 w muzyce kończy się jako kolejne 12 miesięcy pełne świetnych koncertów znanych zespołów i całej masy albumów, które chwytały za gardło, za serce, a czasem za to i za to naraz. Tradycyjnie przygotowuję dla Was dwa podsumowania roku - najpierw muzyczne, które właśnie macie okazję czytać, a na sam koniec roku dostarczę podsumowanie filmowe. Wszystko jest oczywiście bardzo subiektywne, obciążone preferencjami piszącego, ale wszystko zawsze staram się ładnie uzasadnić. Gdzie się dało, tam dorzucam linka do dłuższej recenzji.
W 2019 pojawiło się naprawdę dużo dobrych płyt spod znaku hałasu, gitary, bębnów, elektroniki i szeroko rozumianej alternatywy. Najlepszych albumów mam dla Was 10, z których jeden zasłużył na miano albumu roku. Ale, jak że nie umiem się ograniczać, dorzucę jeszcze szybką wyliczankę płyt, które skradły mi sporo czasu. Od niej zaczynamy:
Zainspirowany tekstem fsma o najnowszej płycie Bring Me The Horizon, postanowiłem wtrącić swoje „trzy grosze” do burzliwej dyskusji na jej temat. Album zatytułowany „amo”, co po portugalsku znaczy „miłość” jest kolejnym otwarciem zespołu na nowe, jeszcze lżejsze niż wcześniej brzmienia, co w oczywisty sposób dzieli fanów.
Czytanie o albumach, które wywołują kontrowersje, jest ciekawe. Tym ciekawsze, im mniej emocjonalnie zaangażowany w twórczość zespołu jest czytelnik. Pisanie o takich dziełach też jest interesujące. Szósty album Anglików z Bring Me The Horizon - amo - jest właśnie taką płytą. Podzielił słuchaczy, udobruchał krytyków i zapewne wyśmienicie się sprzeda. A dlaczego? Bo jest przystępny i popowy, podczas gdy początki zespołu to darcie gęby i mocarne riffy. A ja, jako ktoś mało zaangażowany emocjonalnie, na to - sprawdzam!
BMTH poznałem względnie niedawno, bo trochę ponad rok temu. Byłem świadomy istnienia zespołu, ale wizerunek emo-chudzielców, co nie potrafią śpiewać, do mnie nie przemawiał. Przyznaję jednak, że album Sempiternal pokazał fajną równowagę między mocnym graniem, a spokojniejszą, nieco elektroniczną stroną muzyki. Młodszy That's the Spirit jeszcze wyraźniej skręcił w kierunku krainy łagodności. Trzy poprzednie płyty mnie nie obchodzą, a ta nowa, amo, mnie zaskoczyła. Pozytywnie.