Recenzja gry Kororinpa na Wii – zapomniane kulki
Gry celowniczki: Tytuły mniej znane, ale wcale nie gorsze
Recenzja Pit Crew Panic! – napraw kibel w boksie
Recenzja Dragon Ball: Revenge of King Piccolo na Wii
Bossowie – Dragon Ball: Revenge of King Piccolo
Recenzja gry Pikmin – niezwyczajny RTS od Nintendo
Czasami sam się sobie dziwię. Hity leżą odłogiem, lista zaległości piętrzy się, a ja zamiast sprawdzać najlepsze gry na konkretne platformy, ulegam i wrzucam do konsoli produkcje dziwne i mało znane. Tym razem miałem to szczęście, że ciekawość nie okazała się pierwszym krokiem do piekła. Kororinpa, jak już widzicie po ocenie po prawej, była unikalnym i całkiem przyjemnym doświadczeniem.
W pierwszej części naszej podróży po świecie celowniczków, przypomnieliśmy sobie największe i najpopularniejsze serie, które często wyznaczały kierunek rozwoju gatunku. Nie znaczy to jednak, że tylko Time Crisis, House of the Dead czy Virtua Cop są warte uwagi. Produkcji, które oferowały masę zabawy, a często też wnosiły pewien powiew świeżości, w minionych latach nie brakowało. Przeładujcie plastikowe gnaty, czeka nas sporo strzelania!
Czasami szalone pomysły udaje się twórcom przekuć w miodne gry. Są jednak też przypadki, gdy zabawny na papierze koncept okazuje się w praktyce słaby i przeradza w zwyczajnie niewartą uwagi produkcję. Ocena obok może już sugerować Wam, że recenzowane w poniższym tekście Pit Crew Panic! z WiiWare należy do tej drugiej grupy. A założenia były nawet dobre.
Dragon Ball niebędący zwyczajną bijatyką? Stworzony na wyłączność na Wii? Opowiadający początki historii Son Goku? Przecież to musiało się udać. Wreszcie tysiące fanów mangi i anime miały zyskać możliwość wzięcia udziału w uwielbianych wydarzeniach z serii, w sympatycznej oprawie audiowizualnej. Jak jednak widzicie już po ocenie w prawym górnym rogu, w kilku miejscach twórcom powinęła się noga.
Dragon Ball to bardzo wdzięczny temat na grę. Charyzmatyczne postacie, ciekawi przeciwnicy, ogromna efektowność pojedynków. Może tylko cieszyć, gdy jakiekolwiek studio decyduje się potencjał mangi i anime wykorzystać w nieco inny sposób, niż tworząc typową bijatykę 1 na 1. Dragon Ball: The Revenge of King Piccolo to taki projekt – chodzona nawalanka, która opowiada o wydarzeniach z początków przygody Son Goku. Jak wypadają tam starcia młodego saiyanina z najważniejszymi przeciwnikami?
Uwaga, spojlery przeszywają mocniej niż Dodonpa!
Nintendo nigdy nie szło utartymi ścieżkami. Budowanie gier na sprawdzonych schematach nie jest w stylu korporacji z Japonii. Gdy więc w 2001 roku wydali oni na GameCube’a RTS-a można było się spodziewać, że nie będzie to typowa strategia czasu rzeczywistego. I znowu udało im się trafić z nowymi pomysłami, bo Pikmin okazał się tytułem nad wyraz udanym.
Klonoi niespecjalnie udało się zdobyć serca posiadaczy pierwszego PlayStation w 1997 roku. Kilkanaście lat później Namco postanowiło więc odświeżyć przygodę tytułowego bohatera i w nieco zmienionej formie przedstawić go użytkownikom Wii. I znowu, błędy marketingowe sprawiły, że gra okazała się finansowym fiaskiem. Czy to jednak oznacza, że to słaby tytuł? Wręcz przeciwnie. Jest tylko jedna rzecz, która nie pozwala mu być uznawanym za pozycję obowiązkową dla każdego fana platformówek.
Jakiś czas temu, zachwycając się pierwszymi ogranymi tytułami na Wii, stwierdziłem, że biblioteka konsoli Nintendo pełna jest skarbów. Nie dopuszczałem wówczas do siebie myśli, że wśród tych setek dostępnych tytułów, obok perełek, występują też crapy nie warte poświęcenia im choćby kilku sekund życia. Rzeczywistość szybko naprostowała moje zbyt idealistyczne wyobrażenia, serwując mi grę o Jasiu Fasoli.
Dziwne uczucie. Na liście bossów, z którymi miałem już okazję się zmierzyć są gigantyczne roboty z Peace Walkera, demony z Darksiders, naziści z European Assault czy mutanci z X-Men Apocalypse. A teraz do tego grona dołączają szefowie z remake’u Klonoi na Wii. Nawet druga część Crasha Bandicoota nie miała tak infantylnych i przesłodzonych postaci w roli głównych złych. Jak więc wypadają tutejsi straszni i groźni oprawcy? Sprawdźmy.
Uwaga, można dostać spojlerem!
Niektóre produkcje po prostu nie mają szczęścia. Jeden zły debiut na rynku można jeszcze racjonalnie wytłumaczyć, bo świat wirtualnej rozrywki zna mnóstwo przypadków dobrych tytułów, które przepadły w tłumie lub po prostu zostały zaniedbane przez dział marketingu. Ale żeby dwukrotnie próbować podbić serca graczy i dwukrotnie przejść niemal niezauważonym? To już ewenement. Taki los spotkał bardzo przyjemną platformówkę Klonoa, która najpierw trafiła na PlayStation w 1997 roku, a potem jako remake na Wii ukazała się w 2008 roku. Czy zasłużenie?