Nie jestem fanem gier, gdzie skradanie to coś wręcz kluczowego. Jednak trafiły się takie wypadki, gdzie bawiłem się świetnie, a pisząc te słowa patrzę w stronę serii Dishonored od Arkane Studios.
Niech pierwszy dobędzie miecza świetlnego ten, który nigdy nie kupił czegoś na promocji. A konkretniej obniżonej ceny gry Mark of the Ninja Remastered na japońską konsolę Nintendo Switch. Dziś nie żałuję tych 20 złotych, które wtedy wydałem.
Ten zakup oczywiście został przyklepany przez naczelnego pstrykacza Twittera, który co prawda nie grał w tę produkcję, ale uznał, że to był dobry cebula deal. A po jego słowach nacisnąłem kup i efektem mojej rozgrywki jest poniższy artykuł.
Na rynku mamy kilka gier, co do których marzenia o trybie współpracy legły w gruzach. Niezmiennie na pierwszym miejscu mojej listy znajduje się seria S.T.A.L.K.E.R. Miałem nadzieję, że przy kolejnych częściach twórcy pójdą po rozum do głowy i zrozumieją, że nie będzie nic lepszego, niż wspólny spacer przez bezkresy Zony będące domem wszelakiego zła. Na szczęście niedługo będę mógł z tejże listy wykreślić jedną pozycję, która znajdowała się dość wysoko, czyli miała, ujmijmy to w ten sposób, wysoki priorytet – Don’t Starve.
Na rynku niewiele jest skradanek, toteż każdej produkcji opierającej się na tym modelu rozgrywki, przyglądamy się szczególnie. Niewiele jest również dobrych, rozbudowanych platformówek 2D. Połączenie obu tych gatunków może urodzić coś doprawdy konkretnego. Tak, „konkret” to słowo najlepiej opisujące grę studia Klei Entertainment.
Don’t Starve jawi się na horyzoncie „wcześniejszego dostępu” Steam jako prawdziwy poradnik survivalu. Tutaj naprawdę trzeba się starać, by przeżyć, nie bacząc na przeciwności losu. Brakuje pożywienia? Wpieprzaj kwiaty. Siada psycha? Zrób sobie wieniec, to Ci się poprawi. Na szczęście o wodę pitną nie trzeba się martwić.
Shank jest jak meksykańskie burrito. Bierzesz kęsa i cała potrawa przestaje być jakąkolwiek tajemnicą. Zżerasz całość i oświadczasz, że jednak smakowało, mimo że to proste i niewyszukane. Dzieło studia Klei Entertainment jest właśnie takim fast-foodem. Pysznym, ale także koszmarnie krótkim, ze sporymi wadami. Mimo wyraźnych rys nie zaliczę czasu spędzonego przy tłuczeniu wrogów do straconych. Co więcej, gdyby nie dodatkowe obowiązki, Shanka przeszedłbym na jednym posiedzeniu. Dawno nie grałem w równie ciekawego beat'em'upa.