Lepiej późno niż wcale! - Recenzja Mark of the Ninja - Piras - 10 lutego 2014

Lepiej późno, niż wcale! - Recenzja Mark of the Ninja

Piras ocenia: Mark of the Ninja
80

Na rynku niewiele jest skradanek, toteż każdej produkcji opierającej się na tym modelu rozgrywki, przyglądamy się szczególnie. Niewiele jest również dobrych, rozbudowanych platformówek 2D. Połączenie obu tych gatunków może urodzić coś doprawdy konkretnego. Tak, „konkret” to słowo najlepiej opisujące grę studia Klei Entertainment.

„Jaki klej, jaki klej” spytacie? Nie spytacie, bo dobrze to znacie. To oczywiście studio, które zdobyło popularność dzięki Shankowi i jego sequelowi. Kreskówkowy styl, czarny humor, rozróba i krew, czyli to co niewyżyci gracze lubią najbardziej. Doszły do tego minimalistyczny design i prostota rozgrywki. W gruncie rzeczy głównie dlatego Shank osiągnął sukces, zwyczajnie uplasował się w charakterze wielu graczy, moim też. Uważam, że to świetna gierka.

Na wieść o tym, że Klei zabierze się za pełnoprawną skradankę skonstruowaną w sposób bardzo podobny, a więc utrzymana cartoonowa kreska i 2D z boku, od razu założyłem niepowodzenie tej produkcji. Temat skradania i japońskich wojowników  powinien być traktowany z rozsądkiem i powagą, a takiego stylu rozgrywki jakoś nie spodziewałem się po uprzednim chlastaniu czym popadnie.

Nie doceniłem chłopaków z Klei. Ekipa potwierdziła bowiem, że robić gry potrafi i obecnie króluje w środowisku platformówek 2D, bowiem tym, co przykuwa szczególną uwagę w Mark of the Ninja, jest  fakt, że to skradanka z prawdziwego zdarzenia. Tak rozbudowana i tak szczególna, że zadziwiająca. Na potrzeby tak honorowego tytułu, twórcy dostosowali potencjalnie ubogi świat 2D. Nie jesteśmy bowiem ograniczani kierunkiem w prawo, nie musimy iść konkretnie wyznaczoną dróżką, nie musimy wszystkich zabijać, a jeżeli jednak się zdecydujemy, to od nas zależy w jaki sposób to zrobimy i kiedy.

Są nawet misje poboczne. Ograniczone, bo ograniczone, ale są i wydłużają okres gry, który i tak jest satysfakcjonujący(mi to zajęło ok. 6h). Ponadto cały świat sprawia wrażenie bardzo rozbudowanego, bo też taki jest. Mnóstwo tu korytarzy i pomieszczeń, do których często można nawet nie trafić. Po bardziej egzotycznych zakątkach plansz pochowane są znajdźki dostarczające nam punkty, których szczegółowe podsumowanie odbywa się na końcu każdej rundy. Z tego miejsca podkreślam, że masterowanie misji/mapki jest jak najbardziej obecne, wystarczy w menu wybrać dany poziom i rozegrać go jeszcze raz.

W grze istnieje również system doświadczenia postaci, które wzrasta wraz ze zdobywaniem specjalnych punktów odblokowujących wyłącznie kolejne umiejętności z drzewek postaci. Pierwsze drzewko dotyczy umiejętności samego bohatera, natomiast drugie i trzecie upgrade’u i wyboru wyposażenia. Wiąże się z tym nieco rażąca mnie wada, bowiem wszystko to, co osiągamy w połowie gry powinno być dostępne od samego początku. Jest jednak tak, że od rozpoczęcia rozgrywki panuje monotonia. Zbyt wolno wspinamy się w górę, a potem nagle wskakujemy w szał i chlastamy punktami na prawo i lewo. Na starcie możemy mordować z użyciem jednej animacji –zarżnięcia gardła od tyłu, co opatrzone jest systemem QTE i króciutką scenką. Po kilku planszach starczy nam na kolejną umiejętność, ale to zdecydowanie za późno.  Jesteśmy profesjonalnym  Ninja, który zamiast obszernej gamy ruchów, umiejętności, na początku jest upośledzony i mało kreatywny. Dopiero po jakimś czasie wszystko zaczyna sprawiać frajdę i pobudzać do organizacji naszych ataków. Okazuje się bowiem, że dobrą bronią jest środowisko – gaszenie lamp, zrzucanie żyrandoli, zwabianie w pułapki – to zaczyna funkcjonować dopiero po jakimś czasie.

Nie jest to na pewno gra, w którą z ekstazą można pograć wieczorem, po ciężkim dniu. Wszechobecna, ciemna i mroczna strona wizualna, bazująca na pierwszoplanowej czerni doskonale pasuje do charakteru rozgrywki. Kontrast między tłem a miejscem rzeczywistej akcji, rola świateł, to coś absolutnie doskonale wykonanego. Niemniej jednak zimne barwy ponura muzyka w tle i ogólny brak dynamizmu może powodować melancholijny stan i efekt przymrużonego oka. Podkreślam to, bo gra bazuje właściwie wyłącznie na gameplayu. Wątek fabularny jest płytki, nieintrygujący i na niskim poziomie. Coś jak „atak – zemsta – ten okazał się zdrajcą, zabić”. Tak naprawdę wygląda to trochę inaczej, bo jesteśmy Nindżą na posyłki, robimy to co Nindża Master nam zlecił i ciągniemy to prawie do ostatniego momentu. W trakcie samej gry jednak wątek zupełnie wypływa nam z głowy, bo i nie jest warty uwagi. Nie musi, ale mógłby.

I w końcu nadejdzie światłość...

Mark of The Ninja zadebiutował blisko 1,5 roku temu, lecz dopiero teraz miałem okazję go sprawdzić. Cieszę się, że do tego doszło, bo uważam, że to jedna z najbardziej rozbudowanych platformówek 2D, jakie kiedykolwiek powstały. Nie stałoby się tak, gdyby twórcy zdecydowali się poruszyć inną tematykę z „bocznej prespektywy”. Gry, których głównym elementem jest skradanie, wymagają otwartości, własnej interpretacji każdej konfrontacji, dowolności, interakcji z otoczeniem. To wszystko znajduje się w tej z pozoru małej grze 2D. To cieszy.

Piras
10 lutego 2014 - 00:59