CD-Projekt, firma, którą zna każdy polski gracz, kojarzona zazwyczaj w bardzo pozytywnie tonie. Wydali setki, jeśli nie tysiące tytułów i to wydali nie byle jak. Złote czasy edycji pudełkowych, jeszcze do niedawna, zaszczyciły nas pięknymi, bogatymi wydaniami gier, które z dumą stawiałem na półce. RPG z obszernymi poradnikami, pudełka zbiorcze, making-off i sountracki – to wszystko było w edycjach premierowych, po normalnej, premierowej cenie (często nie przekraczała 99 zł), a dziś niektóre edycje „kolekcjonerskie” mogłyby pozazdrościć takiej zawartości… że o cenie nie wspomnę. Te czasy jednak bezpowrotnie mijają, pewna epoka zdaje się odchodzić w niebyt. I widać to na przykładzie CD-Projektu, który w ostatnich latach również zdaje się zanikać. Choć czy to właściwe słowo? Coś jest jednak z tą firmą nie tak. Tylko co?
O pracy polskich dystrybutorów filmów mógłbym się wypowiadać w samych superwadach. A to tłumaczenia żenujące (pamiętam do dziś seans King Konga Petera Jacksona – po prostu koszmar), a to chwytliwe tytuły nie mające wspólnego za wiele z fabułą, jak również kiepskie i nieprofesjonalne zwiastuny zmontowane z losowych ujęć. To czego przede wszystkim nie cierpię to manipulacji, do tego dość taniej i dla mniej zaznajomionego z realiami widza praktycznie niezauważalnej. Bo też co może łażący raz na rok do multipleksu Kowalski wiedzieć na temat premier konkretnych produkcji? Nie obchodzi go to, kupuje bilet bo chce obejrzeć coś na dużym ekranie. Gorzej gdy dystrybutorzy jawnie sobie robią jaja z widzów, który znają na przykład serwis IMDB.
Rzecz rozbija się o film Chatroom, o którym pisałem już kiedyś. Obraz Hideo Nakaty to całkiem ciekawa propozycja dla osób szukających odpowiedzi na pytania związane z uzależnieniem od sieci. Nie będę szerzej oceniał tegoż dzieła, chętnych odsyłam do tekstu. Chatroom po niemalże 18 miesiącach od premiery zawita w naszym kochanym kraju. To opóźnienie standardowe w przypadku takiej niszy. Źródłem mojego żalu nie jest jednak olewactwo, bo w sumie dobrze, że produkt ten trafił do Polski (lepiej żeby był, niż żeby go nie było). Moja krytyka będzie skierowana w stronę plakatu promującego premierę na naszych ziemiach.
Jak donosi jeden z dużych anglojęzycznych serwisów zajmujących się rynkiem muzycznym, największe koncerny wydawnicze, takie jak EMI, Universal Studios czy Sony, planują do końca 2012 zakończyć żywot płyt CD jako nośnika muzycznego, w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Oficjalnego potwierdzenia ze strony wspomnianych firm nie ma, redaktor powołuje się jednak na własne, rzekomo wiarygodne, źródła.
Do kupienia w fizycznej formie, głównie wysyłkowo, będą jedynie edycje kolekcjonerskie płyt, niosące ze sobą szeroko pojętą "wartość dodaną" w formie ciekawego pudełka, gadżetów, itp. Krótko mówiąc płyty CD staną się małym luksusem, porównywalnym obecnie do płyt winylowych. Firmy planują przenieść się niemal w całości na dystrybucję cyfrową, sprzedając swoje albumy za pośrednictwem iTunes, Amazon MP3 Store i tym podobnych platform.