Film Hideo Nakaty to historia o grupie młodych ludzi z Londynu, którzy spotykają się na czacie internetowym (odkryłem Amerykę). Pokój z hasłem to dla nich azyl, miejsce gdzie mogą swobodnie rozmawiać, uprawiać żarty, podjudzać do złych czynów, krytykować, żalić się na wszystko. Niczym kozetka u psychologa. Pamiętacie scenę z Gamera, gdy pokazano jak bawią się ludzie online, ukrywając swoją tożsamość? Tu zobaczycie tego więcej.
Chatroom ma jedną zasadniczą zaletę i wadę, która w dużej mierze zadecydowała o mojej ocenie. Ale najpierw pozytywy. Na początek - świetnie wizualizacje zależności sieciowych (motyw zakładania pokoju - rewelacja). Widać tu naprawdę fajne pomysły. Chat jako długi, oświetlony korytarz bez końca wypełniony dziwnymi ludźmi. Wydzielony pokój, urządzony wedle własnego uznania. Oraz ludzie - zgrywający kogoś kim nie są, zupełnie inni niż w rzeczywistości. Plus praca kamery, kolorystyka - to wszystko wymiata bez dwóch zdań.
Budżet był zapewne skromny, ale każde ujęcie i kadr z wirtualnego świata to mistrzostwo. Dla porównania rzeczywistość przepełniona jest szarością, smutkiem, dołem. Łopatologia, aczkolwiek w tym przypadku fajnie kontrastuje z fantazją użytkowników serwisu społecznościowego.
Minus? Nakata przez 45 minut w bardzo udany sposób prezentuje problem współczesnej młodzieży - uzależnienie od gadżeciarstwa (bohaterowie korzystają nawet z telefonów, aby dołączyć do "Friendsów"), problemy w relacjach z rodzicami (lub ich brakiem) itd. a w ostatnim akcie rzuca to w cholerę i urządza sobie thrillera z niskiej półki. Wielka szkoda, bo to mógł być DOBRY film, a tak jest tylko średni, do tego z niewykorzystanym potencjałem. Nie pomogła tu również charakterystyka bohaterów - każdy to życiowy looser, odrzucony przez znajomych, uzależniony od leków lub po prostu od internetu. Chatroom robiłby piorunujące wrażenie, gdyby w grę uczuć wplątani byli normalnie ludzie, pracujący, posiadający rodzinę, psa, dom z basenem. Prywatne problemy londyńskiej młodzieży eskalujące do walki o życie dupska nie urywają.
Jeśli kogoś kręcą okołoFacebookowe tematy i liczy na ciekawy pomysł (który po 3 kwadransach wyparowuje) zderzenia szarej rzeczywistości z wirtualnym światem własnych marzeń ten się nie zawiedzie. Social Network, Sala Samobójców - to nie ten poziom, ale oglądało mi się przyjemnie. Dodatkowo fajnie dobrana obsada - Aaron Johnson jako lider grupy błyszczy.
6/10