O pracy polskich dystrybutorów filmów mógłbym się wypowiadać w samych superwadach. A to tłumaczenia żenujące (pamiętam do dziś seans King Konga Petera Jacksona – po prostu koszmar), a to chwytliwe tytuły nie mające wspólnego za wiele z fabułą, jak również kiepskie i nieprofesjonalne zwiastuny zmontowane z losowych ujęć. To czego przede wszystkim nie cierpię to manipulacji, do tego dość taniej i dla mniej zaznajomionego z realiami widza praktycznie niezauważalnej. Bo też co może łażący raz na rok do multipleksu Kowalski wiedzieć na temat premier konkretnych produkcji? Nie obchodzi go to, kupuje bilet bo chce obejrzeć coś na dużym ekranie. Gorzej gdy dystrybutorzy jawnie sobie robią jaja z widzów, który znają na przykład serwis IMDB.
Rzecz rozbija się o film Chatroom, o którym pisałem już kiedyś. Obraz Hideo Nakaty to całkiem ciekawa propozycja dla osób szukających odpowiedzi na pytania związane z uzależnieniem od sieci. Nie będę szerzej oceniał tegoż dzieła, chętnych odsyłam do tekstu. Chatroom po niemalże 18 miesiącach od premiery zawita w naszym kochanym kraju. To opóźnienie standardowe w przypadku takiej niszy. Źródłem mojego żalu nie jest jednak olewactwo, bo w sumie dobrze, że produkt ten trafił do Polski (lepiej żeby był, niż żeby go nie było). Moja krytyka będzie skierowana w stronę plakatu promującego premierę na naszych ziemiach.
Plakat jak plakat. Forma graficzna może się podobać. Gorzej natomiast z autorskimi dopiskami dystrybutora, który ewidentnie traktuje widzów jak idiotów, a z Sali samobójców robi hit światowego formatu. Szkoda tylko, że w tej sytuacji posłużył się zupełnie nietrafionym argumentem.
Chatroom powstał rok wcześniej niż Sala samobójców Jana Komasy, a żeby być bardziej precyzyjnym – Nakata był szybszy o dokładnie 9 miesięcy. O jakiej więc „odpowiedzi” mowa na plakacie? Czy mam w tej sytuacji zawiesić logikę i uwierzyć, że Nakata zapatrzył się w Komasę, śledził jego karierę i postanowił nakręcić własną wizję internetowego więzienia zanim młody Polak zaprezentuje swój debiutancki obraz? Zabawne jest, że w momencie premiery Sali samobójców w Polsce Chatroom już leżał w tłoczni DVD, gdyż kilka tygodni później miał wyjść na rynek szwedzki – to właśnie przykład lamerstwa polskich dystrybutorów przy planowaniu premier.
Druga sprawa to nieszczęsny tekst „Nie daj się wylogować!”. Prawdopodobnie nikt z firmy dystrybuującej tak naprawdę nie oglądał filmu. Chatroom nie jest kinem akcji, ani komedią. To gorzki, pesymistyczny dramat, w trakcie którego współczujemy bohaterom, że znaleźli się na zakręcie życiowym, który kończy się przepaścią. Zapewne ktoś z marketingu dostał cynk, że to historia chłopaka, który urządza sobie wirtualny pokój rozmów z przyjaciółmi, a zły ojciec próbuje go oderwać od kompa. I wyszło w sumie takie faux pas. Aczkolwiek jest jeszcze szansa na lepszy popis "specjalistów". Film o obozach koncentracyjnych można wszak reklamować hasłem „Polacy lubią jechać na gazie!”.