Jeśli tylko w Waszym mieście wyświetlany jest film Kler, jest szansa, że byliście już na seansie. Oczywiście pod warunkiem, że udało się bez problemu kupić bilet, bo wszystko wskazuje na to, że jakieś rekordy frekwencji obraz Wojtka Smarzowskiego pobije. A jeśli film widzieliście, to dobrze wiecie, że zwiastun oszukuje i heheszkowania jest mało, a jedyny punkt styku, jaki Smarzowski ma z Vegą, to spoglądanie krytycznym okiem na współczesną Polskę.
Kler z założenia jest kontrowersyjny, bo przecież opowiada o księżach, Kościele, łącząc to z polityką, grzesznością i czynami zakazanymi. I taka kontrowersja jest wodą na reklamowy młyn, bo wszystkie próby zakazywania czy publicznego szkalowania filmu muszą skończyć się reakcją odwrotną, niż zapomnienie lub obojętność. Polacy więc na Kler idą tłumnie, ale czy warto?
Na Wołyń czekałem odkąd po raz pierwszy o pracach nad takim projektem usłyszałem, w tym o trudnościach z jego sfinansowaniem. Od dawna uważałem również, a szczególnie w świetle wydarzeń ostatnich dwóch lat z okładem, że takiego filmu potrzebuje polska kinematografia, a i ukraiński widz powinien się z nim zapoznać, jak chociażby swoje czego Rosjanie z Katyniem niedawno zmarłego Andrzeja Wajdy. Najnowsza propozycja Smarzowskiego – reżysera głośnej i kontrowersyjnej Drogówki – to obraz trudny nie tylko do oglądania, ale i do zrecenzowania. Zanim siadłem do pisania recenzji, musiałem okrzepnąć i pozbierać myśli po seansie, co zajęło mi bez mała tydzień. Ostatecznie, choć mamy do czynienia z obrazem obowiązkowym, daleki jestem od zachwytów, jakie – o dziwo – wygłaszane są zewsząd.
Większość filmowych list przedstawiających najciekawiej zapowiadające się filmy roku skupia się na produkcjach pochodzących z największych kinowych rynków - USA, Wielkiej Brytanii czy Francji. Ale przecież "Polacy nie gęsi" i swój przemysł mają. Od kilku lat rodzima kinematografia wygląda naprawdę dobrze i każdego roku na ekrany trafiają filmy ciekawe, warte uwagi, nietuzinkowe. Minęły trochę ponad 2 miesiące 2016 roku, a widzowie już mieli okazję oglądać hitową Planetę Singli, nowego Pitbulla, solidny komediodramat Moje córki krowy i stylowych Excentryków. A co czeka w nadchodzących miesiącach? Zapraszam na subiektywną listę najciekawiej zapowiadających się polskich filmów roku 2016.
Na filmy sygnowane nazwiskiem Wojciecha Smarzowskiego nie trzeba zapraszać. Każdy, kto choć trochę orientuje się w rodzimej kinematografii, słyszał to nazwisko i zapewne ma już wyrobione zdanie na jego temat. Bo pomimo tego iż ma na swoim koncie dopiero cztery produkcje znane szerszej widowni, zdążył wyrobić swój własny, niepowtarzalny styl. Jego filmy są pesymistyczne, czasami brutalne, ale co najważniejsze szczere. Tak więc, już na wstępie o tym napomknę, jeśli nie podobało Ci się Wesele, Dom zły czy Róża, nie licz na to, że po seansie Drogówki zmieni się Twój stosunek do twórczości Smarzowskiego. Jego najnowszy film podnosi to wszystko co wcześniej do potęgi drugiej – jest naprawdę ostro. A co więcej? Dowiecie się jak przeczytacie dalszą część recenzji.
No jak on to robi, ja pytam. Jak? Wojtek Smarzowski to filmowiec niezwykły, który najwyraźniej nie potrafi nakręcić słabego filmu, choćby nie wiem za jak dołujący i syfiasty temat się nie zabrał. Drogówka jest rewelacyjna i zasługuje na wszystkie wyróżnienia i pochwały, jakie na nią spłyną. Już teraz jest to dla mnie oczywisty kandydat do filmu roku nie tylko nad Wisłą, ale w ogóle. Niech Wam ten wstęp wystarczy za rekomendację, pędem do kina! Raz, raz!
Jeśli jednak ktoś chciałby dowiedzieć się więcej i nie wykłuć sobie oczu ewentualnymi spoilerami, to zapraszam. Będę delikatny, acz stanowczy, bo chwalić Drogówkę i jej twórców trzeba.