Na filmy sygnowane nazwiskiem Wojciecha Smarzowskiego nie trzeba zapraszać. Każdy, kto choć trochę orientuje się w rodzimej kinematografii, słyszał to nazwisko i zapewne ma już wyrobione zdanie na jego temat. Bo pomimo tego iż ma na swoim koncie dopiero cztery produkcje znane szerszej widowni, zdążył wyrobić swój własny, niepowtarzalny styl. Jego filmy są pesymistyczne, czasami brutalne, ale co najważniejsze szczere. Tak więc, już na wstępie o tym napomknę, jeśli nie podobało Ci się Wesele, Dom zły czy Róża, nie licz na to, że po seansie Drogówki zmieni się Twój stosunek do twórczości Smarzowskiego. Jego najnowszy film podnosi to wszystko co wcześniej do potęgi drugiej – jest naprawdę ostro. A co więcej? Dowiecie się jak przeczytacie dalszą część recenzji.
Poznajemy historię siódemki policjantów, pracujących w warszawskiej drogówce. Są dobrymi kolegami w pracy i po pracy. Szara rzeczywistość zaczyna nabierać barw w chwili kiedy zostaje zamordowany jeden z nich, Lisowski. Kiedy główne podejrzenie pada na innego ze znajomych, ten zaczyna śledztwo, chcąc oczyścić siebie z zarzutów, przy okazji wywlekając na wierzch sprawy które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego…
Smarzowski wypracował swój własny styl i wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że nie ma zamiaru od niego odchodzić. Drogówka, tak jak jego pozostałe dokonania, jest filmem całkowicie pesymistycznym, odrzucającym, brutalnym i do bólu realistycznym. Wcześniej napisałem, że wszystkie brzydkie rzeczy z poprzednich filmów, w tym tak jakby się kumulują i choć chwilami nie jest to dobre – kilka momentów zostało mocno przerysowanych, wręcz karykaturalnych i niemożliwych – robi wrażenie. Podobnie jest w przypadku kilku postaci, których charaktery zostały bardzo, ale to bardzo wyolbrzymione, wręcz przerysowane. Mam tu na myśli głównie uzależnionego od seksu Petryckiego i rasistę Banasia. Chociaż, co by wiele nie spoilerować, wątki obu mężczyzn zostają zakończone w bardzo ciekawy sposób… Jednak, pomijając te kilkanaście minut które mogły wypaść lepiej, jest to nadal ten sam dobry Smarzowski. W filmie został wykreowany niesamowicie realistyczny i surowy klimat (co idealnie potęgowały wstawki kręcone telefonem komórkowym lub z pierwszej ręki, a mistrzostwem świata były sceny w nocnym klubie – mocno nawiązanie do twórczości Gaspara Noego i całkowicie inne w stosunku do tych jakie mamy okazję oglądać w polskich produkcjach), który potrafi swoją wymową dać widzowi do myślenia. Ktoś może zarzucić, że twórców w niektórych scenach znowu strasznie poniosło i ponownie przedstawione sytuacje są wyjęte z kosmosu, ale spójrzmy prawdzie w oczy – jakim innym sposobem reżyser miał trafił do ogłupionego komediami polskiego widza? Jeśli miał czymkolwiek zwrócić jego uwagę to tylko brutalnością i surową wyrazistością przekazu. Sama konstrukcja filmu była mocno trafiona – przez pierwsze pół godziny poznajemy policjantów i stosunki panujące między nimi, dopiero w chwili kiedy zostaje zamordowany, grany przez Marcina Dorocińskiego, Lisowski, akcja nabiera rumieńców. I to jakich – film zachwyca realizacją, zwłaszcza mając na uwadze to, że był kręcony w Polsce, bez ogromnego budżetu. Wszystko zostało nakręcone genialnie (zwłaszcza charakterystyczne ujęcia z samochodu), a mnie samemu mocno zapadła w pamięć scena ucieczki Króla przed policją po dachach warszawskich kamienic. Bez oczojebnego montażu, dziwnego prowadzenia kamery i groteskowych scen kaskaderskich – wszystko w pełni profesjonalnie i bez cienia upodabniania się do Hollywoodu. Kolejny przykład? Chociażby to jak Król zdobywa tajne akta z urzędu gminy – nie ma tutaj żadnych łamań kodów i skomplikowanych systemów zabezpieczeń. Ot, po prostu wystarczy wzniecić ogień i przy włączonym alarmie przeciwpożarowym, wykorzystując zamieszanie, sprytnie wziąć to po co się przyszło. Jestem pewien, że taka sytuacja o wiele bardziej trafiła do widza aniżeli silenie się na jakieś nowoczesne zagrywki, znane z wysokobudżetowych blockbusterów. Warto wspomnieć o nietypowym obrazie stołecznego miasta – Warszawa z takiej strony jak w Drogówce jeszcze nigdy nie została pokazana. Miasto brzydkie, chwilami mroczne, naprawdę miła odmiana od wizji zapodawanych przez TVNowskie seriale.
Scenariusze pisane przez Smarzowskiego zawsze mają wydźwięk społeczny i nie inaczej jest tym razem. Twórca stara się zwrócić uwagę na widza na ważne tematy, będące jednocześnie pomijane w szerszych mediach. Dodatkowo nie osądza ani nie wysnuwa własnych wniosków, tylko daje widzowie wolne pole do interpretacji. Przy okazji nie zanudza go masą nudnych dialogów i zbędnych scen, o których i tak by zapomniał, tylko stara się prowadzić akcje tak aby sprawnie przeplatać szybsze sekwencje z tymi wolniejszymi, dawkując napięcie stopniowo.
Niemniej, nie byłoby tego wszystkiego gdyby nie aktorzy. Od kilku lat niezmiennie ci sami, i o dziwo, próżno szukać tam nazwisk takich jak Karolak, Kożuchowska, Szyc czy Adamczyk. Sam reżyser, zawsze kiedy jest pytany o stałą obsadę swoich filmów odpowiada, że zatrudnia ich dla własnej wygody – wie, że zagrają świetnie, a przy okazji on wiele nie musi się narobić ze względu na to iż oni sami wiedzą jak najlepiej zinterpretować swoją postać. I ma rację. Obsadzony w roli głównej Bartłomiej Topa elektryzuje swoją grą. Postać Ryszarda Króla została przez niego zagrana znakomicie – wygląda dokładnie tak jak taka postać wyglądać powinna, jego gra ciałem niekiedy mówi więcej niż dialogi, a te też wypowiada w swoim indywidualnym stylu. Jak na moje, pan Topa jest jednym z bardziej niedocenianych polskich aktorów. Z drugiej strony dobrze, że nie pcha się na salony tylko stara się wybierać te lepsze produkcje, gdzie faktycznie może pokazać swój warsztat (gdzieś przeczytałem, że w swojej filmografii ma jakąś rolę w Złotopolskich, ale może wtedy na gwałt potrzebował pieniędzy, mniejsza z tym). Drugi plan również tworzy świetne dopełnienie historii – rola Arkadiusza Jakubika może nie na miarę Notariusza z Wesela, ale z drugiej strony postać którą przyszło mu zagrać była bardzo charakterystyczna i łatwo był przeszarżować, jednak wyszedł z tego z twarzą, tworząc bohatera może i momentami przerysowanego (to raczej wina scenariusza), ale prawdziwego i w niektórych momentach wzbudzającego nawet sympatię. Zresztą, cała ekipa policjantów w składzie: wyżej wymienieni już Topa i Jakubik oraz Lubos, Wabich, Braciak, epizodyczny Dorociński oraz Kijowska została wykreowana naprawdę ciekawie i z pomysłem, tworząc bohaterów którzy pomagają widzowi wczuć się w to co widzi na ekranie. Marian Dziędziel jako szef całego oddziału, mimo że występuje tylko w kilku scenach, zapada w pamięć. Duży plus dla scenarzysty za kilka wyraźnych i miłych nawiązań do Wesela – zawsze lepiej ogląda się film, mogąc wyszukiwać tego typu smaczki.
Nie zawiodłem się. Smarzowski nadal w mojej opinii jest najciekawszym reżyserem tworzącym w Polsce. Stara się odcinać od cukierkowatości i banalności, która wypełnia teraz praktycznie każdą polską produkcję. Drogówka jest filmem naprawdę perfekcyjnie zagranym i zrealizowanym, momentami ciężko uwierzyć, że to zostało nakręcone w kraju nad Wisłą. Uderza swoim realizmem, szczerością, brutalnością. Czasem lekko przerysowany, ale da się na to przymknąć oko. Bez wątpienia znajdzie się widz któremu taka forma może nie odpowiadać, ale cóż – kręcąc tego typu film trzeba być przygotowanym na takie opinie.
OCENA - 9/10