Deep Web
Głębokość oceanów i innych wód otaczających nas jest mierzony w klasycznie w metrach (opcjonalnie stopach czy innym systemie miary, który jest domyślny dla danego regionu), lecz w tym wypadku ciężko zasugerować w jaki sposób sprawdza się jak daleko się zanurkowało. Tym zabawniej ogląda się portale społecznościowe na których 90% użytkowników przerzuca się tym jak hardcore-owym kolesiem się nie jest w tym internetowym światku. Tu należy w takim razie postawić sobie zasadnicze pytanie: Czy Deep Web jest nadal Deep?
Ostatnio z dna szuflady z płytami, których raczej już nie używam lub nie działają wyciągnąłem kopię gry Koziołek Matołek Wynalazca. Przez chwilę zastanowiłem się czym jest ten zlepek danych umieszczony na jakiejś starej Vobisowskiej płycie, po czym przypomniało mi się przedszkole. Stary komputer z Windowsem 98 oraz wielkie jak na tamte czasy klocki z których można było zbudować małą chałupkę. Kiedy tylko mogliśmy dorywaliśmy się do starej maszyny, aby chwilę spędzić w wirtualnym świecie. Dookoła grającego zbierała się chmara dzieciaków, by zobaczyć czy śmiałkowi uda się sprostać sprytnym zagadką czyhającym na podwórku w Pacanowie. Nie wielu się udało pokonać słynną grę planszową Zamek i ukończyć grę jako dumny zwycięzca. Chwilę po siedziałem z płytą w ręce, po czym z powrotem do szafki i zacząłem pisać ten tekst.
Emily is Away
Nie dawno bo 20 listopada na steam-ie pojawiła się dosyć ciekawa pozycja dla fanów gier niezależnych pod tytułem „Emily is Away”. Czym jest w takim razie ta gra? Dlaczego mnie urzekła? Czemu powinniście poświęcić parę godzin, aby poznać historię swojego protagonisty i Emily? Oraz dowiecie się wiele o specyfice relacji między ludzkich z perspektywy trzeciej osoby. Zapraszam do lektury.
Skąd pomysł na artykuł? Coraz rzadziej sięgamy do przeszłości. Stare gry stają się czymś co uważane jest za produkt dla odbiorców ze słabym sprzętem lub hipsterów świata elektronicznej rozrywki. Jednak w mojej opinii należy sięgać do takich tytułów, aby wiedzieć jakie korzenie mają nasze ulubione tytuły. Dzisaj przybliżę wam postać Johna Romero, ojca nowoczesnych gier komputerowych. Przykładu jak można ze szczytu spaść w odmęty zapomnienia.
Wiele gier otrzymuje re-make, jeden udany inny mniej, ale zawsze jest to dobry zabieg dla samego oryginału, bo koniec końców ktoś wspomni o prekursorze. Może nie ożywi to i tak umierającego community starej produkcji, ale na pewno będzie to chociaż memoriał. Przy Blacklist warto się pochylić szczególnie po tym jak wyglądało Convicition i to kim został Sam Fisher w kolejnych odsłonach Splinter Cell-a. Trylogia z początków serii zakładała cichego agenta wywiadu, który niezauważenie wykrada ważne dane czy wykonuje inne równie tajne rzeczy. W Conviction do którego się odniosę, ponieważ przeszedłem go i w trybie Solo oraz w Co-op, zastąpiono szpiega raczej gościem ze służb specjalnych, który może wyeliminować cele, ma broń i nie boi się otwartej walki. Można powiedzieć, że Ubisoft próbował znaleźć między tym wszystkim złoty środek, a jak wyszło to mam nadzieję przybliżę wam w dalszej części tekstu.
Wiele portali o grach huczało o Five Nights at Freddy's. Najlepszy horror mówili gracze, świetnie ukryta fabuła mówili inni zagrajmerzy. Kupiłem sobie ów tytuł celem zobaczenia tego NAJLEPSZEGO horroru. Osobiście mam dystans do horrorów, jako kinoman zdarzyło mi się obejrzeć nie jeden dobry dreszczowiec, a więcej widziałem tych kiepskich. Tak samo mam z grami, grałem w Amnezję, Outlasta, Among the Sleep i tym podobne. Za pierwszym razem nawet się łapałem, że antagoniści potrafili mnie przestraszyć, ale ich kolejne pojawienie się raczej stawało się mało miłym dodatkiem do oglądania jakiejś tam fabuły. Czym, więc dla mnie jest FNAF?