Trochę głupio się przyznać ale jestem bardziej podekscytowany niż dzieciak czekający na Boże Narodzenie i prezenty od Mikołaja. Dzieje się tak za sprawą nadchodzącej premiery Metal Gear Solid V : The Phantom Pain. Odliczając dni do momentu aż zagram w ten tytuł muszę zrezygnować z internetu w obawie przed grasującymi wszędzie spoilerami. Gra wylądowała na półkach niektórych sklepów przez co można natknąć się opis fabuły i twistów jakie pojawią się w tym tytule. Dlatego też postanowiłem znaleźć sobie zajęcie zastępcze. Zamiast przeglądać fora i stronki o grach wideo siedzę w pokoju i katuję po kolei wszystkie odsłony cyklu Metal Gear Solid. Efektem tego jest lista moim zdaniem najlepszych pojedynków z bossami w (dotychczasowej) historii serii.
Mówi się że najjaśniejsze gwiazdy wypalają się najszybciej. Zazwyczaj trudno zgodzić się z tym stwierdzeniem bo żyjemy w epoce sezonowych hitów. Czasach artystów którzy w swym dorobku mają tylko jeden niewiele znaczący letni hit. Pojawiają się tez jednak pewne ewenementy, które dokonują czegoś niezwykłego co ma olbrzymie znaczenie. Takie zdanie panuje właśnie o NWA. Rapowej grupie z Kalifornii, która w swym dorobku ma zaledwie dwie płyty. Nie przeszkodziło to jednak w osiągnięciu przez tą ekipę legendarnego statusu.
Dawno nie spotkałem się z sytuacją gdzie wybieram się do kina z pełną świadomością, że obejrzę lipny film. Od dłuższego czasu po internecie krążyły informacje na temat problemów z produkcją kolejnego filmu o przygodach Fantastycznej Czwórki. Filmidło to nie miało pokazów przedpremierowych dla pracy co samo w sobie było już poważnym znakiem ostrzegawczym. W dniu premiery okazało się, że dzieło Josha Tranka zostało znienawidzone zarówno przez krytyków jak i zwykłych widzów. Negatywne recenzje i niskie oceny połączone z płynącą ze wszelkiej strony krytyką są trochę szokujące w epoce gdy filmy o superbohaterach z komiksów są popularne. Taka niecodzienna wtopa zaintrygowała mnie na tyle, że postanowiłem samemu przekonać się jak wielkim szmelcem jest trzeci już film skupiający się na pochodzeniu Fantastycznej Czwórki.
Kiedy decydujemy się na obejrzenie filmu o tak ambitnym tytule jak Big Tits Dragon ( oryginalny japoński tytuł można przetłumaczyć jako Big Tits Dragon: Hot Spring Zombie Vs. Stripper 5) musimy podchodzić do niego z jakimiś konkretnymi założeniami. Po pierwsze będą duże balony i smoki. Możliwe, że będzie to jakiś softcore osadzony w średniowieczu czy innej epoce gdzie za białogłowami biegały dyszące siarką bestie. W wersji alternatywnej jest to film o dużym kuzynie węża z ogromnymi cyckami. Wszystko to wykonane w CGI i pewnie osadzone we współczesnych czasach. Obie wersje zapowiadają dobre filmidło.
Japońska kultura pociąga do siebie polaków od wielu lat. Nasze pokolenie zostało oczarowane Krajem kwitnącej Wiśni głównie dzięki anime, grom i filmom. Często mamy jednak jedynie powierzchowną wiedzę na temat tego jakże odległego geograficznie i kulturowo kraju. Dlatego też z otwartymi ramionami przyjmuję każdą grę, która pozwala nam trochę lepiej poznać tą dziwną krainę Godzilli, samurajów i mechów. Tylko czy Way of the Samurai 4 jest w stanie nas czegoś nauczyć?
Przyznam się bez bicia i obawy o utratę twarzy. Lubię Toma Cruisa i wydaje mi się że jest on całkiem niezłym aktorem. Koleś może należeć do jakiejś dziwnej sekty, która posiada prywatną armię, ale zazwyczaj gra on w dobrych produkcjach. Dlatego też postanowiłem wybrać się do kina na Mission Impossible: Rogue Nation.
Adam Sandler to niezwykły szczęściarz. Udało mu się stworzyć imperium wypluwające nieustannie lipne filmy na których zarabia krocie. Nadszedł kolejny miesiąc i pojawił się kolejny film przy którym ten komik maczał swoje place. Tym razem przyszła pora na komedię bazującą na oldschoolowych grach wideo. Czy Pixels to coś wartego uwagi?