Wolfenstein: Youngblood - Danteveli - 2 sierpnia 2019

Wolfenstein: Youngblood

2019 rok miał być świetnym okresem dla „zachodnich” gier wideo. W szczególności produkcje FPS zapowiadały się smakowicie. Wszystko zaczęło się dosyć mocno dzięki niespodziance w postaci Apex Legends. Niestety im dalej tym gorzej dzięki masie nijakich, nudnych tytułów, które okazały się sporymi zawodami. Zastanawia mnie czy ktoś nie zorganizował konkursu na najbardziej nieudaną grę AAA. Nagroda musi być spora bo po EA i Square Enix teraz Bethesda serwuje nam lipny tytuł. Czy to oznacza, że granie w Wolfenstein: Youngblood było dla mnie męczarnią? Czy do prawie 30 letniej, kultowej gry da się wepchnąć przymusowy system logowania do bezużytecznego konta, który służy jedynie do wykradania naszych danych osobowych?

Wolfenstein Youngblood to czwarta odsłona nowej wersji kultowej serii. Tym razem bohaterem gry nie jest B.J Blazkowicz lecz jego córki bliźniaczki. Na dokładkę akcja gry przeskakuje do szalonych lat 80. alternatywnej wersji XX wieku, gdzie Niemcy wygrali Drugą Wojnę Światową. Fabuła Youngblood koncentruje się na poszukiwaniu Blazkowicza, który zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Z tego powodu siostrzyczki ruszają do okupowanego Paryża i zaczynają współprace z lokalnym ruchem oporu.

 

Nie ma tutaj zbyt dużo fabuły i tak naprawdę podczas rozgrywki czeka na nas zaledwie garstka scenek przerywnikowych. 90% gry to zapychacz i dopiero w ostatnich chwilach dostajemy dawkę interesujących informacji. Niestety to zbyt mało i zbyt późno by mieć jakiekolwiek znacznie. Na dokładkę nasze nowe bohaterki są niezwykle denerwujące i obciachowe. Mamy dwie młode dziewczyny, które zachowują się jak dzieciaki i rzucają okropnymi tekstami. Najgorsze jest to, że twórcy nie zdecydowali się pójść z nimi w konkretnym kierunku. Momentami mamy małe dziewczynki, które całe życie były chronione przez rodziców i nie znają świata. W innych chwilach stają się one bezlitosnymi zabójczyniami, które zachowują się niczym psychole. Mam wrażenie, ze twórcy bardzo chcieli pokazać jak super są siostry, ale im to kompletnie nie wyszło. Dobrym tego przykładem są legendarne już scenki w windach, które służą do ładowania kolejnych poziomów. Siostrzyczki zachowują się w nich jak malutkie dzieci, które dopiero co nauczyły się pokazywać środkowy palec. Te sekwencje są nie tylko obciachowe ale gryzą się z innymi momentami.

Siłą cyklu o przygodach Blazkowiczów zawsze było solidne strzelanie. Od Wolfa 3D po dzień Youngblood strzelanie sprawia frajdę. Czuć moc pukawek a krew i flaki pluskające na ekran sprawiają, że można ten tytuł pomylić z Mortal Kombat. To co sprawia, że Wolfenstein w wykonaniu Machine Games jest niezwykle grywalny nadal tutaj występuje. Postacie poruszają się odpowiednio szybko i czujemy ich moc. Rozwałka jest popisowa, zwłaszcza gdy pod koniec gry odblokujemy specjalną moc czyniącą z sióstr prawdziwe maszyny do zabijania. Niestety twórcy zdecydowali się „wzbogacić” sprawdzoną formułę o nowe elementy.

Youngblood stawia na kilka nowych rozwiązań. Po pierwsze mamy obowiązkowy tryb kooperacji. Możemy postawić na współpracę z innym graczem online lub użerać się z AI. Dalej mamy system poziomów i doświadczenia. Nasze bohaterki levelują i muszą mierzyć się z przeciwnikami o określonym levelu. Dzięki temu pojawią się sekcje gry, które będą niewykonalne jeśli nie osiągniemy konkretnego poziomu postaci. Mamy też zabawę w ulepszanie broni nie poprzez wykonywanie określonych czynności lecz kupowanie części za srebro zbierane na planszach. Wisienką na torcie jest podejmowanie się całego szeregu misji pobocznych niczym w grze RPG.

Podobnie jak w Wolfenstein z 2009 roku i tutaj mamy pseudo otwarty świat podzielony na dzielnice z nieustannie respawnującymi się przeciwnikami. To właśnie w tej części gry spędzimy najwięcej czasu bo misji z prawdziwego zdarzenia jest mniej niż 10 i zaliczenie ich to chwilka w porównaniu z męczącym grindem reszty gry. Otwarty świat z misjami pobocznymi dziejącymi się w tych samych czterech miejscach jest okropnym pomysłem, który pogarsza odbiór Youngblood. Każdy zdaje sobie sprawę, że te zadania poboczne kilkaset znajdziek poukrywanych na planszach i nabijanie poziomów doświadczenia to sztuczne wydłużanie gry. Bez tych elementów mielibyśmy dodatek na 3 godziny. Teraz te trzy solidne godziny udało się rozciągnąć do trzynastu przeciętnych i nużących. Ale to dopiero początek, twórcy przecież zapragnęli posmakować tak zwanego live service i codziennie otrzymujemy nowe wyzwania, za które nagradzani jesteśmy monetkami.

Wkurzające jest to, że praktycznie wszystko co dodano do gry wychodzi Youngblood na złe i jest oznaką chciwości i czasów, gdy każda gierka ma być maszynką do robienia kasy. Mamy tutaj DLC wydane za wyższa cenę z masa systemów, które po prostu nie pasują do reszty. Poziomy broni zdobywane za pokonywanie wrogów są kosmiczne i wymagają od nas grindu niczym w MMO. Według moich obliczeń zdobycie maksymalnego poziomu każdej broni wymaga od nas ukończenia całej gry wraz z misjami pobocznymi minimum 7 razy. To istne szaleństwo lub przykład złej implementacji systemu rozgrywki. Podobnie jest z levelowaniem postaci i umiejętnościami. Drzewko bohaterek skrywa całkiem przydane skille, które czynią rozgrywkę znacznie przyjemniejszą. Jednak w chwili ich odblokowania nie mamy po co grać bo zlaiczymy już wszystkie misje i napatrzymy się na garstkę lokacji, które nieustannie odwiedzamy. Te nieprzemyślane pomysły rujnują cały tytuł i pokazują, że nikt nie podchodził do niego poważnie. Co innego gdyby pojawiły się one w „dużej” odsłonie cyklu Wolfesntein. Kampania na 20 godzin z wieloma lokacjami i różnorodnymi misjami pobocznymi pasowała by idealnie do większości systemów jakie pojawiają się tym tytule.

Im dłużej i dokładniej prześwietlam najnowsza odsłonę Wolfenstein tym bardziej jestem zasmucony i zszokowany. Praktycznie każdy element gry został zrobiony na odwal się i nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego ktoś podjął takie a nie inne decyzje. Zamiast akcentować najlepsze elmenty gry jakimi są szalona rozwałka i korzystanie z potężnych mocy mamy łażenie w kółko pomiędzy bazą a trzema lokacjami i wykonywanie takich samych misji po to by odblokować dostęp do jednego z kilku prawdziwych poziomów. Wolfenstein sprawdza się najlepiej przy przebijaniu się przez kolejne korytarze naszpikowane żądnymi krwi Niemcami. Tutaj tego elementu jest stosunkowo mało lub zostaje on rozcieńczony przez inne pomysły. Podobnie jest z siostrami, które mogłyby być naprawdę interesującymi bohaterkami. Jednak trzy czy cztery solidne momenty w ich wykonaniu przeplatane są żenującymi tekstami z podstawówki. Dosłownie z podstawówki bo te same odzywki słyszałem od znajomych.

Youngblood nie jest dobrą grą. Jestem jednak przekonany, że byłby to przeciętny tytuł, w który da się grać gdyby nie masa bugów, glitchy i innych problemów technicznych. Do ostatniej misji gry podchodziłem siedem razy. Działo się tak dlatego, że w finałowej fazie walki moja postać po prostu spadała z windy i wisiała w powietrzu. Nie mogłem się zabić i nie mogłem wrócić na pole walki. Musiałem wychodzić do menu i wczytywać grę. Na moje nieszczęście tragiczny system checkpointów sprawia, że w 90% przypadków zostajemy przeniesieni na sam początek danej mapy. Oznacza to, że kilkanaście minut przechodzenia planszy poszło na marne i musimy powtarzać te same nużące czynności i marnować czas na oglądanie wygłupów w windzie. Nie tylko ostatnia misja sprawiała mi problemy i tak na oko 1/3 z moich kilkunastu godzin z tym tytułem spędzona była na powtarzaniu jakichś fragmentów z winy gry. A to coś nawaliło z serwerem Bethesda i wykopało mnie z gry, którą hostowałem, a to jakieś drzwi się nie otworzyły lub jakiś skrypt się nie odpalił. Grając w pojedynkę bardzo często zdarzało się, że siostra sterowana przez komputer zablokowała się na czymś lub zawiesiła w trakcie animacji. Jednym ratunkiem był restart. To jeszcze nie wszystko bo samo działanie AI woła o pomstę do nieba. Nasza siostra nie tylko nie pomaga nam w pokonywaniu przeciwników, ale utrudnia zabawę. Wynika to z systemu żyć zastosowanego w tym tytule. Otóż nasza parka współdzieli trzy życia, które pozwalają powstać ze zmarłych. Jeśli przeciwnik nas „zabije” to zostajemy powaleni i nasz towarzysz ma chwilę na postawienie nas na nogi. Jeśli tego nie zrobi to tracimy jedno z serduszek. Jeśli utracimy wszystkie to game over i wracamy do wcześniejszego punktu. Ten system nie byłby taki zły gdyby nie to że AI działa bardzo słabo i nasza towarzyszka szybko pada i co gorsze nie pomaga nam wtedy kiedy powinna. Zdarzy się, że siostrzyczka będzie obok nas stała i zamiast przywrócić nas na nogi będzie sobie podskakiwała w miejscu. Może to celowe działanie twórców, którzy starają się pokazać siostrzaną nienawiść, albo rywalizacje pomiędzy bliźniaczkami?

Oprawa audiowizualna jest tutaj znośna. Pomijam okropne dialogi sióstr bo tego nie da się słuchać. Reszta jest w miarę klimatyczna ze spoko muzyczką w stylu tego co ma symbolizować lata 80. Niestety gra nie korzysta w pełni z retro potencjału jaki daje osadzenie akcji jakieś 40 lat temu. Lokacje nie wyglądają specjalnie interesująco i tylko momentami mamy ten klimacik z komputerami piramidami i okładkami kaset w stylu kultowych VHS. Szkoda, że nie pokuszono się o więcej retro stylistyki charakterystycznej dla tego okresu. Nie mówię że trzeba pójść kompletnie w stronę Blood Dragon, ale większość Paryża z Youngblood mogłaby spokojnie wylądować w poprzednich grach mimo że ich akcja dzieje się wiele lat wcześniej.

Z początku wydawało mi się, że Youngblood to coś takiego jak Far Cry New Dawn. Gierka wydana na szybko po to by zarobić trochę kasy. Obie produkcje stawiają na siostry bliźniaczki, nieudolnie wepchnięte do rozgrywki elementy RPG, fajne moce które grają drugie skrzypce i pełno mikrotransakcji. New Dawn okazało się być znośnym średniakiem, który jednak w ogólnym rozrachunku był krokiem wstecz dla całej serii. W przypadku nowego Wolfensteina jest znacznie gorzej. Mamy do czynienia nie tylko ze zmarnowanym potencjałem, krokiem wstecz dla serii, ale także z bardzo słabą grą. Osobiście bardzo mnie to drażni, bo pomiędzy wszystkimi problemami są momenty, kiedy ten tytuł pokazuje pazura. Wtedy widzimy jak fajna mogłaby być co-opowa strzelanka osadzona w uniwersum Wolfenstein w latach 80. Niestety te chwile przyjemnej rozgrywki sprawiają, że powrót do okropnej rzeczywistości tytułu jest znacznie boleśniejszy.

Wolfestein Youngblood to straszny crap i kandydat do jednej z najgorszych gier tego roku. Niekompetencja twórców, którzy w swoim dorobku mają solidne tytuły jest tutaj powalająca. Okropny pomysł na grę połączony z żałosnymi postaciami, lipnym wykonaniem, napakowaniem mikropłatności i bugami gwarantują szmelc jakich mało. Dawno nie byłem tak sfrustrowany i wkurzony na jakaś grę. Po części to efekt tego, że tandetna przygoda sióstr zawiera w sobie resztki tego co czyniło ostatnie przygody Blazkowicza takim fajnym. Niestety ktoś wylał na to pomyje, poprawił szambem a na koniec zwymiotował śmierdzące tofu na by stworzyć najokropniejsza miksturkę świata. Bethesda dołączą do EA jako wydawcy, którym powinno być wstyd za to co odstawiają.

Danteveli
2 sierpnia 2019 - 18:51