Pierwsze co muszę zrobić to pogratulować garniturom ich pomysłowości. 20 lat temu powstał horror Ju-On znany też jako Ju-On: The Curse. Pożniej pojawił się film Ju-On: The Grudge ( u nas Klątwa Ju-On). Film ten doczekał się amerykańskiego remake’u The Grudge, znanego u nas jako The Grudge – Klątwa. Teraz do kin trafia The Grudge, czyli amerykański reboot serii, który u nas zatytułowano The Grudge: Klątwa. Na serio nikt nie był w stanie wymyślić lepszego tytułu dla tego crapu?
Klątwa to seria horrorów, która liczy sobie już koło 20 lat i prawie tyle samo filmów. Niskobudżetowy, japoński horror zawojował kiedyś świat i teraz przypomniało sobie o nim Hollywood. W końcu fabryka filmów już dawno temu zapomniała jak tworzy się coś oryginalnego. Dlatego w 14 lat po ostatnim kinowym ataku Kayako powracamy do uniwersum, gdzie duchy miauczą jak koty. The Grudge: Klątwa to najnowsza odsłona cyklu, która nie ma jednak zbyt wiele wspólnego z poprzedzającymi ją tytułami.
Akcja nowego filmu osadzona jest w 99.99% w Stanach Zjednoczonych. Pewna amerykanka wraca do domu z Japonii i przywozi ze sobą nie tylko ciasteczka Pocky, ale także tytułową klątwę, która zabija każdego z kim ma kontakt. Nowy film stara się nawiązywać do japońskich oryginałów poprzez nielinearne zaprezentowanie nam wydarzeń. Obserwujemy sytuacje z 2004, 2005 i 2006 roku, kiedy to różne rodziny zostają dopadnięte przez krwiożercze duchy. Sceny z różnych lat są jednak ze sobą wymieszane tak by całość automatycznie nie układała się w nic koherentnego. Tym co ma spinać ze sobą całą historię jest osoba policjantki badającej wydarzenia z minionych lat. Kobieta odkrywa szereg powiązanych ze sobą wydarzeń i stara się znaleźć sposób na uratowanie swojego życia.
Doceniam patent z chaotycznie opowiedzianą historią bo to znaj rozpoznawczy japońskich odsłon cyklu. Problemem jest jednak to, że jedna z trzech historii składających się na fabułę tego filmu jest tak minimalnie powiązania z resztą, że nie tylko wybija całość z rytmu, ale psuje ogólne wrażenie z filmu. Chodzi mi o fragment ze sprzedawcami mieszkań, którzy mają problemy w życiu prywatnym. Zdaje sobie sprawę z tego, że ta sekwencja nawiązuje w oczywisty sposób do Ju-On: The Curse, ale jakie to ma znaczenie jeśli nie pasuje ona do reszty filmu? Wydaje mi się, że dla wielu widzów wysiedzenie tych scen, które nie mają wiele wspólnego z główną osią fabuły będzie sporym problemem. Zwłaszcza, ze jak wspomniałem ten film to takie rozsypane puzzle, które musimy sami ułożyć sobie w głowie. Dorzucenie do kupki kilku puzzli z innej układanki nie jest dobrym pomysłem.
Najbardziej interesujące w całym filmie jest to, że mamy do czynienia z kolejną próbą zrobienia filmu, który jednocześnie jest rebootem i kontynuacją znanej nam fabuły. W tym wypadku na samym początku mamy jedną scenę w Japonii, gdzie jedna z postaci stoi przed przeklętym domem i dzwoni do swojej koleżanki o imieniu Yoko. Łatwo się domyślić, że chodzi o tą samą Yoko, której zaginięcie było początkiem The Grudge – Klątwa. Mamy więc film którego akcja rozgrywa się obok wydarzeń filmu z 2004 roku.
Jeśli chodzi o gore to jest tak sobie. Film ma kilka brutalnych scen, ale nie ma tu nic nadzwyczajnego. Pod tym względem najlepiej wypada scena z krojeniem warzywek, która wygląda jak coś wyjętego wprost z mojego ukochanego Suicide Circle. Nie zdziwię się jeśli właśnie w tym momencie wielu widzów się wzdrygnie. Reszta jest bardzo typowa i zanika w tle głownie dzięki niekończącemu się straszeniu w stylu jump scare.
The Grudge: Klątwa cierpi na tą samą przypadłość co Sadako. Nie wiadomo po co powstał ten film (poza nadzieją na szmal). Nie jest to ani sequel, ani reboot. W filmie nie ma nawet jednego oryginalnego pomysłu i mamy powtórkę z rozrywki, która wypada gorzej od oryginału i amerykańskiego remake’u z 2004 roku. To taki niedudlony i leniwy skok na kasę. Zaskakujące jest, że ta produkcja może pochwalić się utalentowaną obsadą i reżyserem/scenarzystą, który mimo stosunkowo młodego wieku ma w swoim dorobku dwa dobre i oryginalne straszydła. Dlatego dziwi mnie, że dostajemy tak nudny i nieoryginalny film.
The Grudge: Klątwa ma tak niewiele wspólnego z pozostałymi filmami w serii, że równie dobrze mógłby być to kompletnie inny horror. Pewnie było to do przewidzenia, ale trochę frustrujące jest, że takie działanie jest po prostu głupie. Większość widzów będzie pamiętała oryginalne filmy jak przez mgłę i nazwa nawiązująca do niezłego horroru sprzed 16 lat nic im nie powie. Z kolei miłośnicy cyklu będą wściekli, że to coś opluwa straszak, który uwielbiają. Mamy więc taki film dla nikogo, który został porzucony i pozostawiony na pastwę losu jako styczniowa premiera.
Jako fan Ju-On jestem zasmucony tym co widziałem. Faktem jest, że seria podupadła przez lata i kolejne historie o przeklętych miejscówkach były coraz słabsze. Jednak praktycznie każdy z filmów starał się dołożyć do całości coś oryginalnego lub zaskoczyć widza w jakiś sposób. Niestety nowy film tego nie robi. Najlepsze momenty jakie zobaczymy w The Grudge: Klątwa, to kopiuj-wklej z pozostałych filmów. Całe sekwencje są żywcem przeniesione z pozostałych filmów należących do serii. Jedyną nowością tej części jest podmienienie charakterystycznych dla serii duchów na typowe horrorowe maszkary, które wyglądają jak stworki z każdego innego amerykańskiego straszka. Nie nazwałbym tego rozwojem.
The Grudge: Klątwa jest filmem, który zawodzi na całej linii. Mamy powielanie schematów i scen ze starszych odsłon serii. Do tego fabułę, która jest nie tylko powtórką z rozrywki, ale także nędzną namiastką tego co widzieliśmy. Jakby tego było mało filmowcy odpowiedzialni za ten projekt niczego się nie uczą od swoich kolegów z Japonii. Tamtejsze sequele udowodniły, że mocną stroną klątwy jest obecność Kayako i Toshio. Bez nich Grudge/Klątwa/Ju-On nie ma sensu. Dlatego fakt, że w nowym filmie Kayako jest przez niecałe 10 sekund to niesmaczny żart. Nowa produkcja nie sprawdza się też jako zwykły straszak. Film jest po prostu nudny, pozbawiony naprawdę strasznych scen i pełen lipnych momentów typu jump scare. The Grudge: Klątwa to niewypał, na który szkoda tracić czas i pieniądze. Znacznie lepiej obejrzeć któryś z pozostałych filmów w cyklu. Nawet chińskie, tandetne Bunshinsaba vs Kayako jest lepszą propozycją od tego gniota.