Poppy to interesujące zjawisko. Jeśli bez żadnej wiedzy na temat tego kim ona jest odsłuchacie albumu I Disagree wyjdziecie z tego starcia zmieszani. Połowa jest dobra, połowa nie bardzo. Jeśli dowiecie się więcej, to... album wcale nie okaże się dużo lepszy, ale przynajmniej zrobi się ciekawiej. Zapraszam na krótką historię zjawiska znanego jako Poppy, po której nastąpi krótka recenzja krótkiego albumu.
Dzisiaj 25-letnia Moriah Rose Pereira zaistniała w 2012 roku śpiewając na social mediowych festiwalach muzycznych (tak, najwyraźniej takie coś miało miejsce), po czym wskoczyła do sieci prezentując rożne covery. W 2013 roku rozpoczęła współpracę z artystą o pseudonimie Titanic Sinclair, co zaowocowało stworzeniem Poppy - internetowej persony nagrywającej dziwaczne, słodkie, cukierkowe, lekko sekciarskie filmiki na YouTube. Urocza blondynka gada rzeczy do kamery, z pozoru bezsensowne, ale z jakimś takim dziwnym, niepokojącym tłem, a ludzie to oglądają. Miliony ludzi. Ba, pojawił się nawet internetowy serial z Poppy jako główną bohaterką. Z czasem Poppy na nowo weszła w buty wokalistki, robiąc klasyczny - zgodny z ksywką - pop. Taki milusi, dla nastolatek. Ale Poppy to nie tylko, tfu, influencerka, ale jednak artystka, która zapragnęła czegoś więcej.
Gdy okazało się, że plastikowy album Am I girl? kończy się niemal nu-metalowym utworem X, niejedna licealna Brenda w USA dostała drgawek. Potem pojawiła się EPka Choke, z której pochodzi łączący słodycz i hałas utwór Scary Mask nagrany wspólnie z ekipą Fever 333 - romans z gitarami i elektroniką się pogłębia. W końcu przyszedł moment podpisania kontraktu z wytwórnią Sumerian (zebrani są tam różni niegrzeczni wykonawcy od Jonathana Davisa, przez Body Count aż po The Dillinger Escape Plan) i odważny krok w stronę metalu. Bo tak. A przy okazji rozstała się z panem Titanikiem, bo rzekomo okazał się oblechem.
I Disagree to 10 utworów składających się na 35 minut muzyki. Jak zaznaczyłem we wstępie, połowa daje radę, połowa jest jakaś taka "meh". Otwierający płytą utwór Concrete obiecuje sporo - atmosferyczna elektronika, nisko zestrojona gitara, złowieszczy szept. Niestety nagle wszystko przechodzi w wesolutkie "yummy. yummy, yummy", a potem utwór znowu zmienia się w bestię, ale tylko na jakieś 15 sekund. Potem następuje zmiana stylu w słoneczną stronę i ogólne wrażenie jest mocno schizofreniczne. Ktoś coś chce pokazać, ale nie do końca wiadomo co.
Później jest już lepiej - utwór tytułowy pochwalić może się soczystym, nu-metalowym riffem i fajną mówioną zwrotką, a refren, choć pogodny, nie odbiega stylem zbyt daleko i zostaje w głowie. Fajny, kanciasty, bardzo rytmiczny jest utwór BLOODMONEY, w którym anielski śpiew łączy się z trochę-tak-jakby-prawie rapem. Numer 4 jest chyba najlepszy - Anything Like Me. Jest kraina łagodności, jest pulsujący, elektroniczny beat, jest gitara jak ze starych płyt Mansona, jest nawet krzyk - wszystko się klei i dobrze ze sobą współgra. Fill the Crown brzmi momentami ciekawie, jest taki dziwnie rozedrgany i posiada tajemniczy męski wokal w tle (póki co niezidentyfikowany), ale robi wrażenie utworu-demo. Nothing I Need to numer 6 na płycie - standardowa ballada, trochę zapchajdziura.
Reszta płyty to znowu tzw. "hit & miss" - Sit / Stay jest fajnym, dynamicznym utworem przywołującym skojarzenia z zespołem Prodigy. Popowy w swym rdzeniu, ale drapieżny i dobrze bujający. Bite Your Own Teeth jest najbardziej rozkrzyczanym numerem na płycie, z iście heavy metalową perkusją, utwór dziewiąty jest nijaką pościelówą zaś finałowa, sześciominutowa piosenka przywodzi na myśl współczesne dokonania Ozzy'ego Osborne'a, w dobrym sensie. Ballada z mocnym środkiem i fajnym echem tekstów z dwóch pierwszych utworów na albumie. Przemyślany zabieg.
Poppy to ciekawe zjawisko. Wizualnie dziewczyna zupełnie nie w mrocznym klimacie, wokalnie zdecydowanie uzdolniona, posiadająca zaplecze fanów z totalnie inne, niż szatańskie wyziewy, bajki. Postanowiła przeskoczyć gatunkowe granice i wystawić odbiorców na próbę. I nawet jeśli I Disagree to nie jest najlepsza płyta roku, a momentami bywa wręcz słabo, to ma w sobie na tyle zadziornego uroku, że można jej dać szansę. To trochę tak, jakby np. Natalia Szroeder nagle została wokalistką Behemotha. Byłby nagłówki, byłyby kliki, byłby szum.