Dźwięki których już nie usłyszymy czyli jesiennie o akustycznym przemijaniu. - Soulcatcher - 26 listopada 2010

Dźwięki których już nie usłyszymy, czyli jesiennie o akustycznym przemijaniu.

Gdy przychodzi jesień napadają mnie myśli o przemijaniu. Nic ponurego, żadna depresja, ogólnie jestem pogodnym człowiekiem, ot takie małe wieczorne smuteczki. Ostatnio przeczytałem artykuł o ostatnim kowalu w mieście Hanoi, jedynym ostałym na ulicy Kowali która to nazwa wzięła się z dziesiątków małych kuźni jakie tam kiedyś istniały.

Próbowałem sobie wyobrazić starszego już lecz nadal silnego człowieka pochylonego nad kowadłem stukającego rytmicznie młotem i od razu przypomniała mi się scena z mojego dzieciństwa gdy miałem okazję spędzić wakacje na wsi gdzie miejscowa kuźnia była centralnym punktem życia towarzyskiego.

Nie chcę tu rozważać skutków industrializacji i towarzyszącej jej zmianę sposobu życia. Chciałbym tylko uronić łezkę nad pełnym metalicznym brzmieniem kowalskiego młota uderzającego w kowadło i nad faktem że już niedługo ani my ani nasze dzieci nigdzie go na żywo nie usłyszymy. Piękne rytmiczne uderzenia, dwa razy w metalową belkę (dźwięk wyższy) raz w kowadło dla zachowania rytmu (dźwięk głębszy) i tak dalej wystukując mijający czas. .

Zasmuciłem się na faktem że wiele dźwięków z mojego dzieciństwa znikło w odmętach zapomnienia.

Otwieranie oranżady. Kiedyś butelki z oranżadą miały twarde korki zaczepione na metalowych uchwytach. Obecnie czasami można znaleźć takie zamknięcia na niektórych napojach z importu, ale w moich młodych latach tak zamykana oranżada (napój klasy robotniczej przed 13.00, po 13.00 można było kupić alkohol) była codzienną osłodą po nudach szkoły. Do dziś pamiętam lekkie psyknięcie gazu przy otwieraniu i szklany stukot korka z metalowym drutem o butelkę w letnie popołudnie.

Woda sodowa z sokiem. Albo jak już przy napojach jesteśmy, na ulicach stały dystrybutory z „gruźliczanką” czyli wodą gazowaną (wodą z kranu, gazowaną dwutlenkiem węgla z butli) z dodatkiem soku. Napój był podawany w normalnych szklankach ze szkła. Gdy stojący przed tobą klient ukończył konsumpcję, pani obsługująca saturator wprawnym ruchem odwracała szklankę do góry dnem i kładła ją na mała „fontanienkę” która „myła bardzo dokładnie i odkażała” kubek na naszą porcję słodkiego orzeźwienia. Czynności tej towarzyszył trudny do opisania, tłumiący się w czasie odgłos strumienia wody odbijającego się od szklanki i uderzającego w metalową podstawkę „płukaczki”. Kolejny zapomniany odgłos to „z jednej rurki sok a z drugiej mocny strumień gazowanej wody”. Do tej pory jak słyszę podobne dźwięki chce mi się pić. Na marginesie to całe pokolenia Polaków piło na ulicy wodę z kranu ze wspólnej szklanki i jakoś nie wyginęliśmy jako naród.

Dźwięki o poranku.

O dziwo nie będę pisał o średniowieczu, jeszcze 20 – 30 lat temu budząc się rano przy otwartym oknie mogłeś usłyszeć „Nooooooże, noooooożyczki ... nooooże, nooożyczki...” i stukanie w metalową ramę, co było sygnałem że przed domem stoi przenośny zakład ostrzenia noży.

Jesienią słuchać było „Zieeeeeemnioki ... ziemnioki na zimę” oraz postukiwanie podków konia zaprzężonego do furmanki pełnej ziemniaków.

Moją ulubioną poranną sekwencją dźwięków było stukanie butelek na klatce schodowej. Bo moi mili były czasy gdy codziennie rano mleczarz dostarczał pod nasze drzwi mleko. Sekwencja dźwięków była mniej więcej taka: 5 rano trzaskanie plastikowych pojemników o beton, potem mocne trzaśnięcie drzwi od klatki schodowej a następnie miarowe narastające razem z piętrami stukanie szklanych butelek stawianych przed drzwiami mieszkań.

No a katarynki? Teraz można je czasami usłyszeć ale dzisiaj to raczej kicz. Kiedyś byli prawdziwi kataryniarze którzy chodzili po podwórkach, grając, czasami coś śpiewając w oczekiwaniu na spadające z okien monety.

A dźwięk startującej w zimowy poranek „Syrenki”.

Przekleństwa, odgłos zarzynania metalowego prosiaka i na koniec miarowy pełen zadowolenia turkot.

Tyle było odgłosów które już nie wrócą, tak mi się melancholijnie zrobiło. Ale na koniec powiem że i tak nie zamienił bym odgłosu stukania w klawiaturę na żaden z tych dźwięków z przeszłości. Tylko tak mi się trochę jesiennie zrobiło.

Soulcatcher
26 listopada 2010 - 18:08