Gra o tron- wrażenia po zakończeniu trzeciego sezonu - bdr90 - 11 czerwca 2013

Gra o tron- wrażenia po zakończeniu trzeciego sezonu

Zanim sięgnąłem po serialową Grę o tron minęło sporo czasu. Kiedy już wybuchł na niego boom i przeleciało dobre półtora sezonu, wtedy dopiero postanowiłem zapoznać się z nim bliżej. Po obejrzeniu dwóch sezonów uznałem, że warto w końcu sięgnąć po książki, które pochłaniałem kilka miesięcy. Potem przyszedł czas na ponowne obejrzenie serialu, tak żeby zdążyć sobie wszystko odświeżyć przed premierą najnowszego sezonu. I chociaż wiem, że ekranizacja książki, tym bardziej tak złożonej jak Saga Pieśni Lodu i Ognia, jest karkołomnym zadaniem, to niestety odnoszę wrażenie, że część rzeczy można było zrobić dużo lepiej. Pisząc tekst o trzecim sezonie serialu starałem się podejść do oceny z pewną dozą zrozumienia, ponieważ zawsze staram się dostrzegać zarówno plusy jak i minusy.

Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy, to fakt sztucznego przedłużania scen. Przez dziesięć odcinków, napotkać można wiele momentów, podczas których rozmowy z bohaterami są zapełnione niepotrzebną paplaniną, chociażby sceny z ser Davosem, który czyta. Sceny po prostu fascynujące, uczy się czytać- świetnie, ale nie musimy widzieć jego zmagania z alfabetem przez kolejne kilka odcinków.  Do tego wzbogacane na siłę dialogi oraz fragmenty humorystyczne- jak chociażby ta mówiąca o możliwościach seksualnych giermka Tyriona. Scena naprawdę wspaniała, zawierająca dużą dawkę humoru, ale jednak był to jeden z dłuższych przedłużaczy. Nie wspomnę o podróży Robba Starka do bliźniaków, która migawkowo była pokazywana przed przynajmniej dwa odcinki- śmiało można było te sceny odpuścić, bo do serialu nie wprowadziły nic sensownego.

Dużo pochwały należy się za zmianę książkowych wątków, które serialowi wyszły na dobre. Od kiedy na ekranie pojawił się Joe Dempsie, zastanawiałem się, czy jego rola w tym serialu to początek czegoś większego czy pozostanie tylko postacią epizodyczną. Okazało się, że jego osoba na ekranie zagościła na dłużej a bohater został po prostu podmienionym z innym bękartem opisanym w książce, co było bardzo dobrym posunięciem. Uniknięto w ten sposób niepotrzebnego dodawania postaci, których historia zostaje i tak dość szybko zakończona. Również wątek Brana, przeniesiony na ekran jest bardzo podobny do tego z stron powieści. Sceny, które dotyczą młodego Starka zawierają wystarczającą ilość informacji na temat jego podróży. Zastanawia mnie jedynie fakt, czemu twórcy tak późno wprowadzili postacie Reedów, przez co postać Oshy i młodszego brata, muszą towarzyszyć Branowi praktycznie aż do Muru. Jeszcze zabawniejszą rzeczą, jest fakt, że mały Rickon przez wszystkie trzy sezony wypowiedział chyba mniej słów niż olbrzym Hodor.

Przed premierą tego sezonu zastanawiałem się, co twórcy zrobią z Theonem Greyjoyem, czy w serialu zostanie na razie porzucona jego postać tak jak możemy zaobserwować to w książce, czy jednak jego wątek zostanie pociągnięty dalej i będzie ukazywany na bieżąco? Twórcy zdecydowali się na to drugie rozwiązanie i podejrzewam, że było to podyktowane tym, że w książce poznajemy historię ze wspomnień, natomiast w serialu widzimy akcję dziejącą się tu i teraz. No cóż, filmowi miłośnicy świata Westeros nie będą mieli tego efektu zaskoczenia co czytelnicy, kiedy okazuje się, że Theon Sprzedawczyk jednak żyje.

Ogromny plus dla reżyserów i scenarzystów a przede wszystkim dla aktorów, za świetne pokazanie stosunków Tyriona z innymi postaciami, a szczególnie z jego ojcem. Podczas całego sezonu były to momenty, które oglądałem z ogromnym zainteresowaniem. Ciekawe dialogi i fantastyczna gra Petera Dinklage’a i Charlesa Dance’a nadały tym scenom niesamowitego wyrazu, w którym unosiła się niewypowiedziana nienawiść, ale ich gra pokazała coś więcej. Że Tyrion to istne wcielenie swojego ojca- inteligentny, sprytny, ale jednak inny.

To, co mnie zaskoczyło, to wykreowanie postaci Sama Tarly’ego, który w serialu został ukazany jako totalna klucha. I choć w książce również nie jest super bohaterem, to jednak zadania przed nim postawione starał się wypełniać w stu procentach, jak chociażby wysłanie kruków podczas bitwy z Innymi. W serialu jednak Tarly, nie dość, że ledwo przeżył bitwę, to dodatkowo nie wykonał powierzonego mu zadania przez Lorda Dowódcę. Szkoda, że motyw Sama Zabójcy również umarł w serialu, bo choć mało znaczący element, to jednak budował pewną aurę wokół sympatycznego grubaska.

Oczywiście nie może zabraknąć pochwały dla świetnej sekwencji „krwawych godów”, które opisane w książce dość wiernie zostały przeniesione na ekran. Dowiadujemy się również, czemu żoną Króla Północy została zgrabna piękność zza morza a nie wysoko urodzona Jeyne Westerling. Podejrzewam, że dzięki takiej podmianie postaci, serial ani nie stracił ani nie odbiegł za bardzo od książki, bo powiedzmy sobie szczerze: książkowa miłość Robba w całej powieści nie miała praktycznie żadnego znaczenia. Estetyka sceny to przyjemna dla oka jatka a wplątany melodyjny akcent „Deszczy Castamere” przyjemnie zwiastuje nam marny koniec bohaterów.

Jeszcze jeden obraz, który zapadł mi w pamięć z tego sezonu, to bitwa z Innymi. Spodziewałem się czegoś bardziej „epickiego”, podania mi na talerzu jak wyglądała walka Nocnej Straży z przybyszami z północy, jednak zamiast tego zobaczyłem czarny ekran, odgłosy w tle i wyraźne „Wycofać się!”. Potem następuje wschód słońca, zamieć i widać biegnącego Sama. Ten trzydziestosekundowy fragment, pozwolił mi uruchomić moją wyobraźnie i domyślić się tylko, co mogło dziać się na Pięści Pierwszych Ludzi- zupełnie jak w książce.

Sezon oceniam całkiem nieźle, jednak czegoś mi w nim brakowało i zdecydowanie odstaje on od poprzednich. Oczywiście mogłem obserwować wiele wyśmienitych scen, jednak w porównaniu do wcześniejszych dwóch sezonów uważam, że scenarzyści mogli stworzyć coś więcej niż tylko opowiedzenie historii. Zdaję sobie sprawę, że moje spojrzenie może być skrzywione przez zapoznanie się z prozą Martina, jednak, gdy oglądałem serial po raz kolejny, zarówno przy pierwszym jak i drugim sezonie bawiłem się dużo lepiej niż przy trzecim. Moim zdaniem akcja była rozłożona nierównomiernie, przez co niektóre odcinki Gry o tron po prostu się dłużyły. Ale taki jest problem przenoszenia prozy na ekran. Zobaczymy, co HBO przygotuje dla nas za rok, bo nie można zapomnieć, że najnowszy sezon jest ekranizacją tylko połowy trzeciego tomu. Podejrzewam, że kiedy serialowa historia w pełni wyrówna się z tomem, to zupełnie inaczej będzie można patrzeć na to, co zobaczyliśmy w tym roku. A jakie są wasze wrażenia po zakończeniu najnowszej Gry o tron?

bdr90
11 czerwca 2013 - 23:44

Popularne na blogu Krytyka mile widziana

Najnowsze na blogu Krytyka mile widziana