Po wielkim sukcesie trylogii Stiega Larssona księgarnie zalała fala skandynawskich kryminałów. Wydawać by się mogło, że nikt inny nie potrafi tworzyć opasłych klimatycznych powieści o straszliwych zbrodniach oraz nadzwyczaj sprytnych i inteligentnych detektywach/ dziennikarzach/ policjantach/ hakerach. Okazuje się jednak, że nie trzeba żyć za Bałtykiem w dosyć chłodnych warunkach, by tworzyć kryminały, które "połyka się" w kilka dni. Bernard Minier jest Francuzem i 25 lat swego życia spędził pracując jako urzędnik skarbowy. Dwa lata temu ukazała się jego pierwsza powieść - Bielszy odcień śmierci - pierwsza i w dodatku bardzo dobra.
Pireneje. Zima. Wszędzie śnieg i ziąb niesamowity. Elektrowania wodna Arruns. Dwóch pracowników na górnej stacji kolejki linowej odkrywa brutalnie okaleczone ciało konia. Na miejsce przybywa komendant Martin Servaz, wściekły, że musi prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa zwierzęcia. Zbrodnia okropna, ale komendant ścigający mordercę konia? Szybko jednak okazuje się, że właścicielem zwierzęcia jest nie byle kto, lecz sam Eric Lombard - najbogatszy człowiek we Francji, a co za tym idzie - niezwykle wpływowy. Dreszczyku dodaje fakt, że nieopodal elektrowni, w otoczeniu wysokich zimnych gór istnieje ściśle strzeżony Instytut Psychiatryczny doktora Wargniera - miejsce, w którym przybywają najokrutniejsi zwyrodnialcy z całej Europy: gwałciciele, seryjni mordercy, jednostki o umysłach mrocznych i nieprzeniknionych. Dużo czasu nie upływa, gdy w tej samej okolicy zamordowany zostaje aptekarz. Akcja się zagęszcza - czy mężczyzna ma coś wspólnego z koniem, a może samym Erikiem Lombardem? Czy to zwykły zbieg okoliczności? A może ktoś wyrównuje rachunki?
Autor skrupulatnie prowadzi Martina Servaza oraz czytelnika przez wszystkie etapy śledztwa. Począwszy od niechętnej współpracy z kapitanem żandarmerii Irene Ziegler, przez przekopywanie się przez stosy dokumentów, po konsultacje z pewnym sędzią na emeryturze o niezwykłych talentach kulinarnych. Minier mistrzowsko rozkłada napięcie, wspaniale portretuje postaci. Kiedy już czytelnik utwierdza się w przekonaniu, że ktoś jest tak zły, że musi być tym, którego policja poszukuje, autor szybko wystawia mu piękne alibi i na odwrót, kiedy sądzimy, że ktoś jest wzorem cnót wszelakich, zaraz pojawia się rysa, która psuje pierwsze wrażenie. Czytając, przebieramy w naszych podejrzeniach, skaczemy z kwiatka na kwiatek ciągle myśląc, że odkryjemy mordercę, zanim autor wyraźnie da nam do zrozumienia, kto jest winny. Niestety... nikt nie rozwiąże śledztwa przed Martinem Servazem i to jest niewątpliwy plus (wszak chce się czytać do samego końca).
Nie sposób jest się nie przywiązać do bohaterów. Komendant to czterdziestolatek z wielką niechęcią do wytworów nowoczesnych technologii. Nie jest stary, lecz zmęczenie wyłazi z niego w każdym możliwym momencie. Nie sypia zbyt dobrze, zdecydowanie jest przepracowany, lecz brak mu równych. Inteligentny, oczytany, sypiący łacińskimi sentencjami, szukający ukojenia w muzyce poważnej - oto komendant Servaz, komendant z krwi i kości, bez cech Jamesa Bonda, któremu nie kończą się zapasy energii. Autor kreśli charakterystyki również chorych umysłów, od których przebiega po plecach dreszcz. Zwłaszcza, gdy okazuje się, że i wielcy zbrodniarze posiadają pewną ogładę, kulturę i mogą uchodzić za intelektualnie pociągające jednostki.
Bielszy odcień śmierci wciąga do granic możliwości. Najchętniej nie odkładałoby się tej książki na ani jedną chwilę. Moje moce przerobowe nie są w stanie przetrawić ponad 500 stron w jeden dzień, ale w trakcie tygodniowych wakacji lektura sprawdziła się wyśmienicie. Bardzo dobry kryminał dla miłośników gatunku. Przy okazji: Bernard Minier postanowił, że z komendantem Servazem spotkamy się raz jeszcze, w kryminale zatytułowanym Krąg, ale o nim napiszę za czas jakiś.