Pokémon Origins - warto pamiętać o początkach - rog1234 - 4 listopada 2013

Pokémon Origins - warto pamiętać o początkach

Klasyczny pojedynek powraca!

Japońska marka Pokémon kojarzona jest w naszym kraju głównie dzięki serialowi animowanemu ukazującemu przygody (wiecznie) młodego Asha Ketchuma i jego Pikachu. Seria ta była jednak jedynie luźno inspirowana grami z serii, często pomijając lub modyfikując obecne w nich postacie i wątki. Powodowało to, że wielu fanów gier ignorowało kolejne sezony anime, czasem nawet z premedytacją wytykając wszystkie niezgodności z materiałem źródłowym. Przyszła jednak pora na choć trochę zakopać topór wojenny, ponieważ Nintendo zrobiło coś właśnie dla nich.

Pokémon Origins (w Japonii wydane jako Pokémon: The Origin) to czteroodcinkowy tzw. "anime special" (jednorazowa , podzielona na odcinki seria) oparty bezpośrednio o pierwsze gry z Game Boya - Pokémon Red i Blue/Green! Pokazuje on przygodę Reda, która pozornie przypomina historię Asha - młody maniak Pokémonów pewnego dnia otrzymuje własnego stworka i wyrusza w przygodę mając na celu złapanie ich wszystkich i zostanie najlepszym trenerem na świecie. Pierwsza różnica jest jednak dość oczywista, ponieważ zamiast Pikachu Red (i jego rywal Green, który był pierwowzorem znanego z anime Gary'ego) otrzymuje do wyboru trzy stworki, zupełnie jak w grze - trawiastego Bulbasaura, ognistego Charmandera i wodnego Squirtle'a. Po wybraniu wyrusza w przygodę, która krok po kroku pokazuje to, co wszyscy maniacy serii znają na pamięć - zdobywanie ośmiu odznak od najsilniejszych trenerów w regionie, pokonanie złej ekipy Team Rocket, walkę o mistrzostwo i wiele więcej.

Jest takie określenie pośród fanów animacji japońskiej, "fan service". Używa się go gdy jakiś np. odcinek lub scena mają za zadanie wywołać zadowolenie u najbardziej oddanych fanów. Pokémon Origins to jeden wielki fan service; od już wspomnianego podążania za fabułą gier po drobnostki, na przykład przeniesiony z Game Boya ekran wczytania i zapisu gry na początku i końcu każdego odcinka. Nie ma sensu wymieniać tu wszystkiego, ponieważ odkrywanie tego jest tym, co bawi w tej niemal półtoragodzinnej przygodzie najbardziej.

Wśród znanych postaci pojawia się szef Team Rocket, Giovanni - lepszy niż kiedykolwiek!


Technicznie animacja stoi na najwyższym, oczekiwanym po takim tytule poziomie. Każda scena jest bogata w detale i płynna, kreska, choć podobna do serialu, jest bardziej twarda i "dorosła", muzyka to remiksy utworów z oryginalnych gier, a głosy w wersji japońskiej dobrane są wyśmienicie (dubbingowana wersja angielska trafi do USA 15 listopada). Walki zostały zrealizowane spektakularnie i trzymają w napięciu!

Mógłbym przyczepić się do pewnych rzeczy. Najważniejszym zarzutem jest to, jak powierzchownie są pokazane niektóre wydarzenia. Niestety w czasie jaki został na to przeznaczony nie dało się pokazać wszystkiego szczegółowo. Nie wszystkim spodoba się również wprowadzenie w ostatnim odcinku mechaniki z najnowszych odsłon gry, Pokémon X i Y, czyli Mega Ewolucji, choć jej obecność jest tu szczątkowa i zrozumiała, ponieważ Nintendo stara się promować ten element jak mogą.

Podsumowując, Pokémon Origins to laurka od twórców do fanów - Wielkie N stworzyło coś, co nowym fanom gier przybliży korzenie serii, a u weteranów będzie piękną podróżą sentymentalną. Ubrano to wyśmienitą oprawę i nawet bardziej ryzykowne ruchy (jak stworzenie osobowości głównego bohatera, który w grach był niemy) wykonano po mistrzowsku. Jeżeli kiedyś chciałeś (lub dalej chcesz) być trenerem Pokémonów, żal byłoby nie znaleźć na tę animację czasu.

rog1234
4 listopada 2013 - 23:17