Pokémon Origins - warto pamiętać o początkach
Podróże Franka – Dziwny, dziwny świat!
Miłość, śmierć i roboty - Netflix, zachwyt i recenzja
Rick i Morty - Tom 1 - Rick to geniusz, a Morty to Morty
Young Justice - Kilka teorii na temat trzeciego sezonu!
Parówy kontra ludzie. Recenzja filmu Sausage Party
Frank jest niczym disneyowski animek, który przeszedł na drugą stronę lustra, by znaleźć się w świecie kreowanym przez Hieronima Boscha pod postacią rycin Francisco Goyi. To misz-masz estetyczny, surrealistyczny abstrakt, który imponuje przejżystą kreską i czytelną, choć niemą, narracją.
Łatwo być złośliwym wobec polityki Netfliksa, by zalewać rynek niezliczonymi produkcjami oryginalnymi, z których większość nie wybija się ponad przeciętniactwo. Ale jeśli dzięki zarabianiu kasy na takich "5 na 10" gigant może sobie pozwolić, by raz na jakiś czas zaoferować rzecz niezwykle interesującą, całkiem odważną, niesłychanie satysfakcjonującą i do tego prześliczną, to ja nie narzekam. Zestaw animowanych historii zebrany pod tytułem Miłość, śmierć i roboty to prawdziwa perła.
Lwiej części czytelników nie trzeba przedstawiać uroczej parki, która przebojem wdarła się na arenę popkultury i skradła serca jej najbardziej błyskotliwych odbiorców oraz tych, którzy tylko chcieliby nimi być. "Rick i Morty" to wydarzenie bez precedensu i idę o zakład, że zaglądacie tu tylko w jednym celu – by sprawdzić czy komiks trzyma poziom serialu. Trzyma? Ła ba daba dub dub!
Wieść, że nadchodzi trzeci sezon serialu Young Justice, bardzo mnie ucieszyła, ponieważ podobał mi się ten serial. Był dobrą animacją na temat protegowanych członków Justice League. Jak na razie w sieci pojawiły się dwie grafiki dotyczące trzeciego sezonu, który po prawie 6 latach od skasowania w 2012 roku faktycznie ujrzy światło dzienne.
Seth Rogen i Evan Goldberg, komediowy duet odpowiedzialny za niezwykle udany film To już jest koniec, a także niesławny Wywiad ze Słońcem Narodu czy dwie części Sąsiadów, od 6 lat myśleli nad wulgarnym, animowanym filmem skierowanym do dorosłego widza. Gdy stało się jasne, o czym dokładnie będzie traktowała ich kolejna produkcja, problemem stało się znalezienie finansowego i producenckiego zaplecza. Najwyraźniej ich marka jest na tyle solidna, że cały proces odbył się względnie bezboleśnie, a ja teraz mogę z wielką radością napisać Wam recenzję filmu Sausage Party.
Ostatnio w kinie miałem wybitną passę dobrych filmów. Szaleństwo z nowymi Star Wars, potem kameralna posiadówka w pasmanterii Minnie w wykonaniu Tarantino, następnie jeszcze występ wyszczekanego najemnika we wściekle czerwonym stroju. Każda passa kiedyś się musi skończyć, czyż nie? Dlatego z pewną obawą rozpychałem się pomiędzy dzieciakami i ich rodzicami w oczekiwaniu na seans Zwierzogrodu, depcząc popcorn rozsypany przez kogoś na pół sali. Dwie godziny później było już po wszystkim… I, niech to diabli, passa trwa dalej, a ja ubawiłem się lepiej niż na każdym z wymienionych przeze mnie filmów!* A skoro już zdążyłem do siebie zrazić fanów Gwiezdnych Wojen, Nienawistnej Ósemki i Deadpoola zaledwie jednym zdaniem, mogę na spokojnie wyjaśnić, dlaczego.
W głowie się nie mieści dostało owację na stojąco po premierze w Cannes. W zasadzie wszystkie recenzje rozpływają się nad nową animacją studia Pixar. Chwalą jaki to mądry, zabawny i wzruszający film. Rzecz dla wszystkich widzów, niezależnie od wieku i stanu. Więc wybrałem się do kina pełen pozytywnych myśli, a wyszedłem totalnie zniszczony, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. W głowie się nie mieści to animowany geniusz!
Pete Docter, twórca Potworów i spółki oraz Odlotu (czyli pixarowy wyjadacz) obserwował swoją dorastającą córkę i wpadł na doskonały pomysł: a gdyby tak zobaczyć, co dzieje się w głowie takiej małej dziewczynki? Kolejnym krokiem była pre-produkcja, która jednemu z producentów zajęła aż 5,5 roku, później zaczęto tworzyć technologię niezbędną do np. animowania kulkowej, błyszczącej skóry postaci w filmie, a zakończono na rozsyłaniu scenariuszy do potencjalnych aktorów, z których większość się popłakała po przeczytaniu całości. A od 1 lipca w kinach możemy obserwować doskonały efekt końcowy tej tytanicznej pracy.
Miniony wiedzą doskonale, na czym polega ewolucja. Instynkt nakazuje im kierować się fundamentalną zasadą – aby przetrwać trzeba podążać za najsilniejszą jednostką. Historia uczy, że od zarania dziejów ci najsilniejsi niejednokrotnie bywali... przesiąknięci złem. Zatem odkąd Miniony wyszły z wody (tak, tak!) ich życiowym celem stało się służenie największemu złoczyńcy w okolicy. Urocze kreaturki znamy z dwóch kinowych produkcji – Jak ukraść Księżyc oraz Minionki rozrabiają, gdzie współpracowały z arcyłotrem Gru. Teraz jednak wychodzą na pierwszy plan w najnowszym filmie kinowym, zatytułowanym po prostu Minionki.
Czasem nie potrzeba milionów dolarów, aby stworzyć coś pięknego i niezapomnianego. Wśród kreatywnych twórców zawsze znajdzie się ktoś, kto nakręci, wyreżyseruje i zmontuje film za marne grosze, niczym student gotujący niesamowite potrawy z najtańszych składników na koniec miesiąca. Kiedyś już o tym wspominałem (o krótkich filmach oraz animacjach – nie jedzeniu), niedawno jednak trafiłem na kolejną niesamowitą animację, która ma już swoje lata, lecz z pewnością zasługuje na kolejne wyróżnienie. Animację o działającej na wyobraźnię nazwie The Maker.
Zawsze kiedy rozmawiam z kimś o anime, uwielbiam skupiać się na ambitnych tytułach – w stylu Death Note, ostatnio oglądanego Psycho – Pass, starszego Triguna i im podobnych, gdzie fabuła, czy też projekt świata zasługują na naprawdę dużą pochwałę i spokojnie sprawdziłyby się jako podstawa dla innego medium. Udowodnić komuś nieobeznanemu z anime w rozmowie, że japońszczyzna też jest strawna, to budujące na duchu osiągnięcie. Czy Gurren Lagann - czy też Tengen Toppa Gurren Lagann, gdy bawimy się w pełne nazwy - nadaje się do nawracania duszyczek? Definitywnie nie. Posiada wszystkie te cechy, przez które wielu ludzi postrzega anime jako rozrywkę dla dzieci (ew. nerdów, jeśli mamy do czynienia z opinią kogoś bardziej wyrozumiałego). Ale wiecie co? Niech się wypchają swoim zdaniem, bo ten festiwal wariactwa ogląda się z wypiekami na twarzy.