Rodrigo y Gabriela - najlepszy dźwięk gitar - Klaudyna - 17 lipca 2014

Rodrigo y Gabriela - najlepszy dźwięk gitar

Pewnego razu w odległym mieście Meksyk spotkał się chłopak z dziewczyną – oboje zafascynowani muzyką gitarową, oboje lubujący się w mocniejszych brzmieniach. On miał kapelę thrashmetalową, ona postanowiła do niej dołączyć. Okazało się jednak, że Meksyk nie jest gotowy na pikantniejsze granie. Duet pożegnał kolegów z zespołu i wybrał się w podróż po Europie. Sprzedali gitary elektryczne, kupili akustyczne. Drapieżnego grania nigdy nie porzucili, zmienili jednak nieco repertuar. Pracowali nad własnymi kawałkami, lecz nie stronili od coverów. Odkąd opuścili swój rodzinny kraj, wypracowywali swój styl, szkolili się w obranych technikach. Trudno uwierzyć, że żadne z nich nie ma wykształcenia muzycznego. Grywali na ulicach, w pubach, kawiarenkach. Pomieszkiwali w Niemczech, Danii, aż w końcu w Dublinie poczuli się jak u siebie w domu. Nikt nie przypuszczał, że z ulicy trafią na scenę festiwalu Oxygen. Mimo że potrafili w ciągu dnia grania wyciągać kilkadziesiąt funtów, nie podejrzewali, że kiedykolwiek przyjdzie im współpracować z samym Hansem Zimmerem. Kim są bohaterowie historii? Rodrigo y Gabriela.

Rodrigo Sanchez zaraził się miłością do muzyki od brata, natomiast Gabriela Quintero od dziecka słuchała płyt i zawsze intrygowały ją ścieżki gitarowe. Gdy okazało się, że muzycy nie podbiją świata w zespole Tierra Acida (możecie posłuchać ich na YouTubie i przekonacie się, że są zaskakująco przeciętni), Rodrigo i Gabriela wybrali się do Europy. Przysłowie mówiące o tym, że podróże kształcą, znajduje potwierdzenie w tej historii. Nie planowali wielkich sukcesów – chcieli szkolić swe umiejętności. Zamiana gitar na elektryczne służyła również samodoskonaleniu. Gitary akustyczne były wygodniejsze w trasie, brzmiały delikatniej, lecz okazały się bezlitosne, uwypuklając wszystkie niedoskonałości, każdy drobny błąd. Słuchając obecnych dokonań grupy, nie chce się wierzyć, że muzycy nie szkolili się nigdy pod okiem mistrzów chociażby flamenco.

Rodrigo w duecie odpowiada za melodię, Gabriela za rytm. Oboje tworzą intrygujący gatunek. Muzyka instrumentalna, którą serwują słuchaczowi nie jest ani klasyczną (choć technicznie w niczym jej nie ustępuje), ani rockową (choć drapieżności jest tu całe mnóstwo) i mimo że czerpie całymi garściami od dorobku gitarzystów z Hiszpanii czy Meksyku, również nie wpisują się w tradycyjne ramy. Udało im się uwieść Hansa Zimmera przy pracy nad ścieżką dźwiękową do ostatniej części Piratów z Karaibów. Kompozytor wyznał, że podczas gdy on grał „przeciętne pasaże na klawiszach, oni wyczyniali cuda na gitarach”.

Nie byłam nigdy na ich koncercie, jednak mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane. Pomimo grania wymagającej muzyki, ich koncerty nie różnią się w zasadzie niczym od tych rockowych. Energia, którą przekazują za pomocą dwóch gitar, sprawdza się nawet podczas festiwali. W wywiadach muzycy często wspominają, że taki tryb grania ma swoją cenę. Trasa koncertowa bywa fizycznie wyczerpująca - zapalenie ścięgien dłoni, urazy ręki, nadwyrężenia rąk i kręgosłupa oraz skrajne wyczerpanie – to niemal standard.

W tym roku okazała się piata studyjna płyta duetu. Muzycy stosują bardzo ciekawy zabieg. Większość z powstałych utworów dedykują ludziom muzyki, kultury bądź nauki. Ostatni album zatytułowana 9 Dead Alive zawiera 9 utworów. Wśród dedykacji znajdziemy między innymi znanego psychiatrę, dwóch laureatów nagrody Nobla. Na płycie z 2009 roku – 11:11 – wyróżnieni zostali na przykład muzycy jazzowi, przedstawiciele muzyki gitarowej oraz grupa Pink Floyd. Hołd złożony ludziom sztuki poszerza horyzonty słuchaczy, którzy z ciekawości sięgają po twórczość osób wymienionych w dedykacjach. Utwór poniżej dedykowany jest Dosjojewskiemu.

Jeśli poszukujecie oryginalnych brzmień, które stanowią idealny podkład zarówno do pracy, jak i czytania, pisania czy odcinania się od szarej rzeczywistości – być może Rodrigo y Gabriela przypadną Wam do gustu!


Klaudyna
17 lipca 2014 - 11:27