Film prosto od Nicka Cave'a - Newsy(44). - Bartek Pacuła - 17 lipca 2014

Film prosto od Nicka Cave'a - Newsy(44).

Kolejny odcinek Newsów. W tym tygodniu niestety pożegnaliśmy trzech wielkich muzyków, ale nie zabrakło również tych lepszych informacji.

11.07.2014 – 18.07.2014

Na świecie:

Tydzień ten nie był niestety najlepszy dla świata muzyki. Wszystko za sprawą śmierci trzech muzyków, którzy mieli wielki wpływ na gatunki, w których się poruszali. 11.07 zmarł Charlie Haden – znakomity kontrabasista jazzowy, ściśle współpracujący z firmą Naim label, dla której nagrał kilkanaście świetnych albumów, na czele z 3-płytowym wydawnictwem Private Collection.

Dzień później odszedł Tommy Ramone – współzałożyciel legendarnej amerykańskiej grupy Ramones. Tommy był ostatnim żyjącym członkiem oryginalnego składu zespołu. Przegrał walkę z rakiem w wieku 62 lat.

W ostatnim tygodniu musieliśmy także pożegnać Johnny’ego Wintera – utalentowanego gitarzystę bluesowego, który przez znawców gatunku uważany jest za wyśmienitego muzyka. Miał ostatnio poważne problemy ze zdrowiem, chociaż nadal nie wiadomo co jest ostateczną przyczyną zgonu.

Zespół Radiohead planuje pojawić się w najbliższej przyszłości w studiu nagraniowym, by pracować nad następcą bardzo udanego The King of Limbs. O planach tych opowiedział Jonny Greenwood, który zdradził, że zespół pojawi się na miejscu już we wrześniu.

Nick Cave opublikował na YouTubie trailer do swojego najnowszego filmu – 20,000 Days on Earth. Jest to nietuzinkowy obraz, powstały bez spisania „normalnego” scenariusza. Jego fabuła ma się luźno opierać na życiu Cave’a i opowiedzieć o tym jak wygląda jeden dzień pracy tego muzyka. Premiera w USA we wrześniu, a w Europie dwa miesiące później – w listopadzie.

W Polsce:

U nas działo się niewiele. De facto najważniejszym wydarzeniem był festiwal Sonisphere, który przejdzie do historii jako, najprawdopodobniej, najgorzej nagłośnione tego typu wydarzenie w XXI wieku.

Z innych ważnych informacji warto w sumie wymienić tylko zapowiedź trasy koncertowej Blitzkrieg VII przez polską grupę metalową Vader. Muzycy będą promować swój najnowszy album Tibi et Igni i odwiedzą kilka polskich miast w sierpniu oraz we wrześniu. Szczegóły można poznać na plakacie powyżej.

U mnie:

Na sam początek – wyniki konkursu. Do wygrania była płyta Lany Del ReyBron to Die. Trzeba było opisać jakiego artysty się wstydzimy słuchać – a jednak słuchamy. Zwycięzcą jest użytkownik Dukato za tekst o George’u Michaelu. Jednak na maila dostałem jedną naprawdę zabawną historię od Xinjina (oba teksty można przeczytać na dole). Chociaż jego tekst nie do końca spełnił warunki konkursu, to był na tyle dobry (i śmieszny), że w ramach nagrody pocieszenia wysyłam mu płytę Marca FordaHoly Ghost, która została nagrana przez audiofilską firmę Naim label. O kontakt proszę na maila bądź (nawet lepiej) przez moją facebookową stronę Music to the People (w wiadomości).

Tydzień ten był dla mnie momentem spływania do mnie różnych zamówionych wcześniej rzeczy. Przyszły więc książki:

Tu autograf Niedźwiedzia - warto zaglądać czasami do Matrasa :)

Dotarł także znakomity box Beatlesów z Japonii z pierwszymi pięcioma płytami chłopaków z Liverpoolu.

Udało mi się także kupić specjalną edycję płyty Ultraviolence Lany del Rey, którą niedawno recenzowałem. Unboxing już niebawem.

Teksty zwycięzców:

Dukato:

Co do popowego artysty, którego w pewnym sensie się "wstydzę"... nie musiałem się długo namyślać - jest to George Michael. Chociaż Last Christmas wszyscy znają i kochają, to inne kawałki wymienionego wyżej wykonawcy mogłyby wywołać lekki uśmiech u niektórych osób (czy słusznie? to już inna sprawa...). Uwielbiam jego głos, kocham zarówno znane utwory pokroju np. Careless Whisper, jak i mniej znane np. Fastlove - mimo tego, że jego dorobek odbiega znacznie od tego, czego słucham na codzień (szeroko pojęty rock - od Beatlesów i Rolling Stonesów, przez AC/DC, Pink Floyd, Queen, U2 i Bon Joviego do The Killers). GM zaś to przykład klasyki (chyba po... hic! 30 latach od Last Christmas możemy już nazwać to klasyką?) "kiczowatego" popu. Nie wspomnę o tym, że Michael jest gejem, a w naszym społeczeństwie, w wielu przypadkach, może go to skutecznie dyskwalifikować w oczach niektórych. Dla mnie jednak liczy się wartość twórczości artysty, a nie jego orientacja. Na zawsze zostanie symbolem pewnych czasów i muzyki, a dla mnie dużo to znaczy.

Xinjin:

Ogólnie to staram się unikać gatunku muzycznego zwanego dalej „popem” jak ognia. Jednak jest pewien szumnie nazywany „artysta”, którego fakt znajomości całej dyskografii raczej wolał bym zachować tylko i wyłącznie dla siebie. Ogólnie to sprawa ma się tak: po pierwsze to nie wiem czy tekst ten ma sens bowiem między słuchaniem a przesłuchaniem jest ogromna różnica. Po drugie: kompromitujący mnie zarówno w oczach moich jak i znajomych proces poznawczy dyskografii pana Justina Biebera wynikał ani nie z przymusu ani z przyjemności bowiem powodowany był raczej chęcią zobaczenia „o co ten cały raban?!”. JB jaki jest (a raczej jaka jest jego muzyka) każdy widzi. Jest to po prostu zlepek najgorszego lotu popowego smęcenia. Jest pop i jest „pop” a raczej rzekłbym „poop” do tej drugiej kategorii należy właśnie muzyka Justina Biebera. Może jest to dobre dla nastolatek ale dla poważnego melomana (za jakiego przecież się uważam) takie coś jest po prostu nie do przyjęcia. Justin jest tylko i maszynką do zarabiania pieniędzy. Spójrzmy na jego poszczególne płyty. Czy zobaczymy tam w pełni skomponowany od początku do końca jego własny utwór? Odpowiedź nasuwa się sama.

Bartek Pacuła
17 lipca 2014 - 16:24