Recenzja Project Zero: Maiden of Black Water - Danteveli - 26 listopada 2015

Recenzja Project Zero: Maiden of Black Water

Danteveli ocenia: Fatal Frame: Maiden of Black Water
72

Żyjemy w czasach gdy klasyczne survival horrory są praktycznie martwym gatunkiem. Produkcje te zostały wyparte przez „YouTubowe straszaki”. Dlatego też powrót jednej z najlepszych horrorowych gier napawał mnie olbrzymią nadzieją. Jednak czy w obecnym świecie jest jeszcze miejsce dla tytułów takich jak Project Zero: Maiden of Black Water?

Najnowsza cześć cyklu Project Zero opowiada o losach trójki bohaterów badających tajemniczą górę. Miejsce to było atrakcją turystyczną ale obecnie znane jest głównie z powodów liczby samobójstw tam popełnianych. Dodatkowo w rejonie krążą rozmaite przesądy i legendy na temat mrocznych rytuałów odprawianych na tym terenie. Mamy więc fabułę typową dla cyklu Project Zero. Jest to mieszanka folkloru, miejskich legend z Japonii i bohaterowie znajdujący się w złym miejscu o złej porze. Fabuła w Maiden of Black Water nie zaskoczy specjalnie nikogo kto miał kontakt z poprzednimi częściami kultowego cyklu. Przyznać jednak trzeba, ze zaprezentowana historia jest całkiem solidna i prezentuje to co najlepsze w japońskich horrorach. Dodatkowo fani serii poznają losy kilku bohaterów pojawiających się w poprzednich odsłonach cyklu.

 

Pomysł bazowania lokacji z gry na słynnym japońskim lesie samobójców (Aokigahara) uważam za genialne rozwiązanie. Zwłaszcza, że twórcy nowego Project Zero starali się znaleźć interesujące wytłumaczenie dla fenomenu tego typu miejsc. Przedstawiona w tej produkcji historia góry samobójców bez wątpienia jest najlepszym elementem całości. Połączenie zjawiska związanego z kulturą Kraju Kwitnącej Wiśni z elementami nadprzyrodzonymi daje naprawdę świetny efekt.

 

 

Gameplay tej produkcji to przeniesienie rozgrywki znanej jeszcze z czasów PlayStation 2. Dorzucono jeszcze trochę bajerów usprawiedliwiających wydanie gry na WiiU. Ze względu na trzecioosobową perspektywę kamery i dodatnie systemu sterowania za pomocą ruchu Maiden of Black Water najbliżej jest do dwóch odsłon Project Zero wydanych na Wii. Przemierzamy opuszczone i podniszczone lokacje, po drodze szukając kluczy i rozwiązując proste zagadki. Co jakiś czas spotykamy duchy. Nie wszystkie zjawy na jakie się natkniemy są (od razu) agresywne. Podczas naszych spacerów znajdujemy najróżniejsze przedmioty pomagające nam w przetrwaniu. Zioła, klisze do naszego aparatu fotograficznego i całe sterty notatek objaśniających nam fabułę gry. Rozgrywka wydaje się być bliźniaczo podobna do poprzednich tytułów. Mam jednak wrażenie, że tym razem Project Zero cierpi na trochę więcej backtrackingu niż ma to miejsce w pozostałych grach z serii. Po części jest to efekt tego, że wszyscy bohaterowie zwiedzają tą samą górę. Dodatkowo lokacje są trochę mniej różnorodne niż bym tego chciał. Efektem tego jest wrażenie chodzenia w kółko po tych samych kilku miejscówkach.

 

Produkcję tą wyróżnia jeden dość charakterystyczny element. Mimo że Project Zero jest survival horrorem to nie uświadczymy w tej produkcji typowych broni. Naszym orężem do walki z duchami jest Camera Obscura – aparat fotograficzny posiadający moce egzorcystyczne. Zastępuje on nam pukawki i okazują się całkiem sprawnym narzędziem do eliminacji wszelkiego typu widm. Podczas korzystania z tego przyrządu przechodzimy w pierwszoosobowy tryb i musimy robić zdjęcia maszkar. Wiąże się z tym cały system fotek pstrykniętych w odpowiednim momencie i skilli zwiększających wachlarz umiejętności naszego aparatu. Ten element gry podobnie jak reszta nie uległ zbyt wielkim zmianom. Mamy możliwość wykorzystywania naszego padletu jako obiektywu. Zmodyfikowano lekko system zadawania obrażeń duchom i spowolniono trochę czas przeładowania się aparatu po wykonaniu zdjęcia. Nie są to jednak olbrzymie zmiany i można się do nich przyzwyczaić.

 

Od strony graficznej pozycja prezentuje się dość solidnie. Lokacje może nie są byt rozległe ale są pełne klimatycznych elementów. Postacie wyglądają naprawdę dobrze. Najfajniejsze są jednak wstawki po udanym egzorcyzmie ducha. Możemy wtedy zobaczyć moment śmierci danej postaci. Zaprezentowane jest to w sposób przypominający nagranie na starej taśmie VHS. Obraz śnieży i nie przypomina w niczym HD, do którego przyzwyczaiły nas współczesne telewizory. To dodaje produkcji posmaku kultowych japońskich horrorów z epoki V-Cinema. Niestety angielski voice acting nie robi już tak dobrego wrażenia. Kompletnie nie pasuje on do produkcji i słuchanie go jest po prostu męczące. Na szczęście możemy wybrać oryginalną ścieżkę dźwiękową. Reszta elementów audio stoi na poziomie. Głośniki w naszym padlecie zostają dobrze wykorzystane i świetnie uzupełniają odgłosy wydawane przez nasz telewizor. Może to tylko osobiste preferencje ale zdecydowanie polecam granie napisami i japońskimi głosami postaci. Klimat zyskuje na tym bardzo wiele i po prostu nie da się przecenić znaczenia głosów naszych postaci w budowaniu napięcia.

 

Patrzenie na Maiden of Black Water oczami fana gatunku i osoby zakochanej w Project Zero jest trochę trudne. Rzeczy które przeszkadzają innym graczom mogą wydawać się nam całkiem normalne. Kiepskie sterowanie jest czymś co należy po mocno skrytykować. Z drugiej strony osoby wychowane na „sterowaniu ludźmi-czołgami” z gier takich jak Resident Evil czy Silent Hill mogą traktować ten element jako znak rozpoznawczy survival horrorów. Przyznam jednak że sterowanie w Project Zero 2 Wii Edition było łatwiejsze do ogarnięcia niż to co oddano w nasze ręce tym razem. Jest to efekt fajnego patentu zastosowania padletu jako naszego aparatu. Zdarzało mi się w ferworze walki z duchami tak wymachiwać tym przyrządem, że prawie spadałem z krzesła. Mam co prawda opcje kontroli za pomocą analogowej gałki ale jest to zdecydowanie zbyt wolna metoda. Zwłaszcza w przypadku szybszych zjaw. Drugą kwestią która może zniechęcić graczy do tej produkcji jest jej tempo. Maiden of Black Water to masa budowania napięcia i klimatu grozy. Wiążą się z tym powolnie poruszający się bohaterowie, masa notatek których czytanie jest wskazane i backtracking. Bardzo często będziemy musieli cofać się do wcześniej odwiedzonych miejsc by odnaleźć jakiś przedmiot lub cyknąć odpowiednią fotkę. W wykorzystaniu tej dobrze znanej formuły nie ma nic złego. Ważne jest jednak by nie dać graczowi uczucia monotonii i znudzenia. Piątej odsłonie Project Zero udaje się to tylko pod warunkiem że zainteresuje nas opowiadana historia. Tym co najtrudniej jest chyba tej grze wybaczyć jest dość skromna ilość duchów jakie napotykamy. Akcja produkcji dzieję się przecież na górze, gdzie masowo popełnia się samobójstwa. My jednak skazani będziemy na nieustanne walki z tymi samymi duchami. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w cyklu Project Zero pojawiły się wcześniej zjawy, które były bardziej interesujące jeśli chodzi o ich design.

 

Naprawdę muszę wspomnieć o jeszcze jednym niezwykle ważnym elemencie tej produkcji. Chodzi o straszenie. Spotkałem się ze straszną krytyką tej produkcji. Wiele osób porównywało ją do Until Dawn. Rezultatem tego było niezadowolenie. Maiden of Black Water to kompletnie inny rodzaj straszenia od tego co oferuje hit z PlayStation 4. Project Zero to japoński horror w stylu Ring, Dark Water czy Pulse. Until Dawn to slasher na pograniczu parodii gatunku. Dlatego też osoby liczące na posobny klimat będą solidnie zwiedzone.

 

Zarówno osoby lubiące poprzednie odsłony cyklu Project Zero jak i fani klasycznych survival horrorów znajdą w Maiden of Black Water solidnego reprezentanta swojej serii i gatunku. Niestety z tego właśnie powodu osoby przyzwyczajone do bardziej współczesnych straszaków mogą się nieźle wynudzi przy tym tytule. Masa powolnego chodzenia i budowanie klimatu grozy może być trudna do docenienia przez kogoś kto liczy na grę w stylu Until Dawn. Nie oznacza to jednak że nie warto się najnowszym Project Zero zainteresować. Jeśli uda nam się w jakiś sposób dorwać pudełko z tym tytułem to zostaniemy uraczeni przez trochę archaiczną ale wciąż solidną pozycję.

Danteveli
26 listopada 2015 - 17:32