Star Wars: Battlefront – spełnienie marzeń fanów i marketingowców - Antares - 26 listopada 2015

Star Wars: Battlefront – spełnienie marzeń fanów i marketingowców

Antares ocenia: Star Wars: Battlefront
80

Nowa gra studia DICE urzeczywistniła sny z dzieciństwa o wzięciu udziału w bitwie na Hoth, towarzyszące oglądaniu dziesiątki razy Imperium Kontratakuje z wymęczonej do granic możliwości kasety VHS. To produkcja pięknie wykonana, grywalna i bardzo dobrze przemyślana, niestety także pod względem sprzedażowym…

Pozwólcie, że zacznę przydługim, nostalgicznym wstępem, bo Star Wars to dla mnie wyjątkowa magia…

Mam to szczęście, że moje wczesne dzieciństwo przypadało na pierwszą połowę lat 90. Oznacza to, że niemalże od zawsze towarzyszyła mi fascynacja Gwiezdnymi Wojnami. Najpierw były to oglądane na okrągło, wysłużone kasety VHS z pobliskiej wypożyczalni. Gumowe figurki bohaterów, podróbki przywiezione znad morza. Później totalne szaleństwo i zbieranie gadżetów, w tym oryginalnych figurek Hasbro, towarzyszące kinowej premierze odświeżonych wersji sagi, z dokręconymi dodatkowymi scenami. Książki z rozszerzonego uniwersum wydawane w Polsce przez wydawnictwo Amber, komiksy i oczywiście gry komputerowe. Na pierwszym miejscu niesamowity Star Wars Jedi Knight: Dark Forces II z 1997 roku. Nie zapomnę również Cieni Imperium, w których po raz pierwszy mogłem uczestniczyć w bitwie na Hoth…

Dorastałem, a Star Wars towarzyszyło mi nadal. Autentycznie ekscytowałem się pracami nad nową trylogią i nie przeszkadzał mi nawet infantylny Jar Jar Binks. Choć przyznam, że Atak Klonów trochę mnie wynudził, a towarzyszące mu gry i serial animowany już totalnie mnie nie interesowały. Niemniej jednak, zawsze chętnie sięgałem po książki z uniwersum, zwłaszcza te utrzymane w mroczniejszej atmosferze. Objawieniem był Star Wars: Knights of the Old Republic – rozbudowany, dojrzały, przesycony klimatem sagi, pełen znanych archetypów postaci, a jednocześnie świeży. Jak nigdy dotąd, spełniający też mroczną i nieco niepoprawną politycznie fantazję zagrania bezwzględnym Sithem. Wiecie, to samo uczucie, które towarzyszyło gnębieniu rycerzy w lśniących zbrojach w Dungeon Keeper i zawieraniu Polską sojuszu z Hitlerem w serii Hearts of Iron.

Spełnienie marzeń z dzieciństwa, teraz realistyczne jak nigdy dotąd. Przepaść w jakości oprawy graficznej od czasów Shadow of the Empire jest ogromna.

Dlatego też nie mogłem po prostu przejść obok Star Wars: Battlefront obojętnie – w końcu była to obietnica odtworzenia wymarzonych bitew ze świata Gwiezdnych Wojen, z rozmachem na miarę nowych Battlefieldów. Na dodatek bardzo szanuję studio DICE – podobało mi się niedocenione przez wielu Mirrors Edge, a przy Bad Company 2 spędziłem dziesiątki godzin w trybach sieciowych. Z łzą w oku myślę o opustoszałych dziś serwerach, bo dodatek Vietnam zapewnił mi najlepszą rozrywkę w temacie sieciowych zmagań, przez całą ostatnią generację konsol. Czekając na Battlefronta byłem ponadto byłem odrobinę „wyposzczony” w temacie gier z uniwersum, bo fantastycznie zapowiadający się projekt Star Wars 1313 został anulowany, a Star Wars The Old Republic, choć naprawdę świetny, oparty jest teraz na nieco uciążliwie zaprojektowanym modelu free-to-play. Oczywiście uczestniczyłem w beta-testach Star Wars: Battlefront i chociaż zdrowy rozsądek podpowiada mi ostatnio, że gry sieciowe z mozolnym wbijaniem poziomów doświadczenia to potworny złodziej czasu, uległem częściowo gwiezdnej magii.

Kolejny z zapadających w pamięć motywów z filmu, który odtworzony został bezbłędnie.

Moc w tej grze silna jest

Star Wars: Battlefront to bez wątpienia bardzo dobra gra i składają się na to trzy czynniki: mistrzowsko odwzorowany klimat filmów, przyjemna arcade’owa rozgrywka i niezwykle dopracowana oprawa graficzna, która w ruchu potrafi do złudzenia przypominać oryginalne ujęcia z gwiezdnej sagi. Jestem nawet przekonany, że poszczególne obiekty wyglądają nawet lepiej, niż efekty specjalne w oryginalnej trylogii – świat Gwiezdnych Wojen jeszcze nigdy nie był tak realny, jak teraz. Całość doprawiono charakterystycznym udźwiękowieniem, także dosłownie wystarczy kilka sekund, by każdy fan Star Wars poczuł się jak u siebie w domu.

Uczestniczymy więc w epickich bitwach i potyczkach o różnej skali. Począwszy od największych starć, z użyciem wielu różnych typów pojazdów i piechoty, rozgrywanych w trybie 20 v 20, kończąc na szybkich meczach ze znanymi bohaterami i złoczyńcami, rozgrywanymi w drużynach 6 v 6. Opcje zabawy są różnorodne i jest ich dużo, więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Znalazło się nawet miejsce dla powietrznych bitew, pobudzające wspomnienia o długich godzinach spędzanych kiedyś z Rogue Squadron. Chociaż oczywiście najbardziej spektakularny i zapadający w pamięć jest tryb ze szturmem maszyn kroczących AT-AT, będący niczym inny jak odwzorowaniem kultowej bitwy na Hoth, chociaż w tym wypadku może się on rozgrywać nie tylko na skutej lodem planecie. 

Wojska Trzeciej Rze... znaczy Imperium, przygotowują się do ofensywy

I tak to właśnie wszystko wygląda. Bez zbędnych wstawek, odpraw i wprowadzeń – po zaliczeniu ekspresowego tutorialu, wybieramy z menu głównego jeden z trybów rozgrywki i lądujemy w środku akcji. Początkowo jest to trochę chaotyczne i niektórych rzeczy trzeba się domyślić samemu, ale bardzo szybko okazuje się, że wszystko zostało zaprojektowane na tyle przystępnie, że łatwo się w realiach Battlefronta odnaleźć. I trzeba powiedzieć jasno – ta gra adresowana jest w dużej mierze także do niedzielnych graczy, chociaż nie można jednocześnie stwierdzić, że jest prostacka. Nie mamy tu dziesiątek umiejętności specjalnych i kombinacji wyposażenia, jak w Battlefieldzie czy Call of Duty, a odblokowywane z poziomy doświadczenia i kredyty dodatki są w wielu przypadkach kosmetyczne.

Ponadto dostęp do wszelkich pojazdów i power-upów (pozwalających nawet na wcielenie się w jednego z filmowych bohaterów) uzyskujemy zbierając pojawiające się na mapie żetony. Ma to swoje wady i zalety. Na pewno walka jest dzięki temu dużo bardziej dynamiczna, a gracze nie czekają w kolejkach przy punktach respawnu pojazdów. Z drugiej strony, nierzadko wpada się na żetony niemalże przypadkowo i możemy rozegrać cały mecz bez szansy np. na pilotowanie myśliwca, gdy ktoś inny zgarnie nam żeton sprzed nosa, po czym rozbije się tuż po przejęciu kontroli nad maszyną. Star Wars: Battlefront bywa mocno chaotyczny i trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić.

Warto wspomnieć także o ciekawym patencie w trakcie instalacji/pobierania Star Wars: Battlefront (sprawdzałem to w wersji na konsolę PlayStation 4). Żeby zabić czas, oferowany jest specjalny tryb rozgrywki w którym jako Darh Vader masakrujemy nacierających falami rebeliantów w bazie na Hoth. Przyjemna ciekawostka, z którą należy się głos uznanania zarówno dla DICE, jak i Sony (za zaimplementowanie funkcjonalności związanych z instalowaniem i pobieraniem gier). Zwłaszcza, że moc hype'u gdy czekałem aż się gra pobierze była ogromna ;) Dajcie znać, jak to wygląda na innych platformach.

Szybko zauważyłem również, że gra nie faworyzuje specjalnie graczy, którzy ruszają do boju w stworzonych wcześniej drużynach. Podczas gdy w Battlefieldzie obsadzony przez kolegów z klanu helikopter może totalnie zdominować mecz i przechylić szalę zwycięstwa na jedną ze stron, tutaj czegoś takiego nie ma. Ponownie ma to swoje dobre i złe strony, ale patrząc z szerszej perspektywy cieszę się, że mogę wejść do gry i przyjemnie sobie postrzelać, bez obrywania ciągle od hardkorowców, którzy wiedzą gdzie leży w grze każdy kamień i potrafią robić headshoty z pistoletu z drugiego końca mapy. Początkowo ta „casualowość” Star Wars: Battlefront mi mocno przeszkadzała. Po pewnym czasie odkryłem jednak, że dobrze się bawię nie tylko ze względu na klimat Gwiezdnych Wojen, lecz także dzięki temu, że mogę dawać radę bez konieczności wielogodzinnego wbijania poziomów, na co szczerze mówiąc szkoda mi czasu. Patrząc na projekt rozgrywki można zauważyć, że takie było właśnie założenie twórców z DICE i trzeba przyznać, że im się to udało i jest to godne pochwały.

Nie zabrakło znanych twarzy.

Gdzie moje klocki są?

Jako dzieciak zafascynowany Gwiezdnymi Wojnami, budowałem też oczywiście kosmiczne pojazdy z klocków LEGO. Duńska firma nie miała jeszcze wówczas w ofercie zestawów na licencji filmowej, więc musiałem sobie radzić w inny sposób. Gdy pojawiły się już oficjalnie klocki LEGO Star Wars, byłem już trochę na takie zabawy za duży, jednak do dziś doskonale zapamiętałem jeden fakt – zestawy te były  drogie i miały mniej elementów niż np. w serii LEGO City. Niestety podobną tendencję odczuwa się w Star Wars: Battlefront. W samym tylko głównym menu znajdują się aż dwa odnośniki do Przepustki Sezonowej, a wystarczy spędzić w grze choćby jeden dzień by wyczuć, że wszystkiego jest trochę za mało.

Cztery planety, a na nich dwanaście map, dwanaście rodzajów blasterów i tylko sześciu bohaterów. Liczby te nie wyglądają zbyt imponująco, prawda? Dają do myślenia zwłaszcza w kontekście tego, że wspomniany powyżej Season Pass, doda do gry dwadzieścia nowych elementów wyposażenia, czterech bohaterów, cztery tryby rozgrywki i aż szesnaście map. Zawartość dodatkowa będzie mieć zatem więcej map, niż podstawowa wersja gry. Cena? 179 zł, czyli więcej niż w większości sklepów kosztuje Star Wars: Battlefront w wersji PC. A na konsolach zapłacimy za Przepustkę jeszcze więcej, bo 209 zł. Recenzując grę staram się zawsze oceniać to, co otrzymałem w dniu premiery, jednak w tym wypadku naprawdę trudno zignorować fakt, że ktoś zaplanował zawartość w Battlefrontcie w zbyt wyrachowany sposób. Biorąc pod uwagę, że wersję konsolową najtaniej w Polsce dostać można za kwotę 219 zł, z prostego rachunku wynika, że każdy fan który będzie chciał móc cieszyć się grą w pełni, wyda w sumie 428 zł. Czyli prawie 1/3 ceny nowej konsoli PlayStation 4. Szaleństwo. Zło. Ciemna Strona Mocy w najczystszej postaci.

Oprawa graficzna jest niesamowita. Klimat Star Wars czuć na każdym kroku.

Kupić należy, czy też nie?

Dawno już nie byłem tak rozdarty podchodząc do recenzji gry wideo. Bo Star Wars: Battlefront jest świetny. I dobrze się przy nim bawię pomimo tego, że po kilku dniach 12 map zna się już na pamięć. To idealna gra, by posiedzieć codziennie chwilę wieczorem i chłonąć klimat Gwiezdnych Wojen. Ale nie mogę się uwolnić od wizji, jak dobry byłby to tytuł, gdyby dostępna była dziś do niego choćby połowa zapowiedzianych rzeczy z DLC. Mam wielką nadzieję, że stosunek ceny do zawartości w tym przypadku nie jest zwiastunem nowego trendu w branży. Że inni wydawcy nie pójdą śladami Electronic Arts, a i że samo EA nie będzie postępować tak choćby w przypadku kolejnych odsłon serii Battlefield.

Największych miłośników Gwiezdnych Wojen zapewne nie muszę do Battlefronta przekonywać. Pewnie większość z nich już grę kupiła i zakupi także Season Pass. Bo gra jest naprawdę dobra. Doskonale wiem, jak głupie jest przeliczanie potencjalnej liczby godzin rozgrywki na cenę w złotówkach, co niektórzy gracze lubią robić podczas dyskusji w sieci. Liczy się przyjemność płynąca z zabawy. Po tysiąckroć wolę przejmujące 10 godzin rozgrywki, od kolejnego nudnawego sandboksa  rozwleczonego na 50 godzin powtarzalnych czynności i zbieractwa. A przyjemność gry w Star Wars: Battlefront jest duża. Problem w tym, że opcja z Przepustką Sezonową jest tu tak bardzo wyraźna, że nie pozostaje mi nic innego jak polecić wszystkim oszczędnym i niezdecydowanym – poczekajcie na wersję GOTY, albo jakieś konkretne promocje i obniżki, zwłaszcza jeśli chodzi o Season Passa.

Recenzja została napisana na podstawie wersji na konsolę PlayStation 4

Antares
26 listopada 2015 - 19:57