Jim Jarmusch umieścił wampirycznych bohaterów filmu Tylko kochankowie przeżyją w Detroit. I wydaje się, że to jedyne słuszne z amerykańskich miast, w którym wampiry mogłyby rzeczywiście zaistnieć. Opustoszałe domy ciągnące się ulicami, miasto chylące się ku upadkowi stanowią świetny krajobraz dla filmu. W obrazie Jarmuscha jestem zakochana i chyba z tego względu postanowiłam dowiedzieć się o Detroit nieco więcej. Charlie LeDuff, autor książki Detroit. Sekcja zwłok Ameryki, na okładce określany jest jako kontrowersyjny dziennikarz. Kontrowersyjny czy nie, trzeba przyznać, że napisał bardzo dobry reportaż.
Nie sposób jest się oprzeć wrażeniu, że Detroit zjada. Pożera każdego, kto stanie na jego drodze. Niegdyś miasto było najprężniej rozwijające się w całych Stanach. Rozwój przemysłowy, fabryki Forda, General Motors, Chryslera sprawiły, że miasto zaczęło uchodzić za ucieleśnienie tego, co niesie za sobą pojęcie "amerykańskie". Do krainy miodem, a przede wszystkim dolarami, płynącej ściągali ludzie nie tylko ze Stanów, ale i z całego świata. Fenomen Detroit polega na tym, iż w 2013 roku miasto ogłosiło upadłość. Pół wieku błędów popełnianych na różnych szczeblach gospodarowania doprowadziło Detroit do ruiny. Populacja zmniejszyła się o ponad 60%, miasto opustoszało, wielkie fabryki upadły, zaś ludność zubożała. Detroit szczyci się mianem najbardziej niebezpiecznego miasta Stanów Zjednoczonych. To właśnie tam jest popełnianych najwięcej morderstw. Trzeba być nietuzinkowym człowiekiem, by opuścić wygodną posadę dziennikarza w The New York Timesie i wrócić do rodzinnego Detroit. A tak właśnie zrobił Charlie LeDuff.
Sekcję zwłok dziennikarz rozpoczyna właśnie od przeprowadzki się wraz z żoną z Nowego Jorku. Wydaje się optymistycznie nastawionym do życia człowiekiem. Bije od niego pasja, poczucie humoru, energia do podjęcia kolejnej dziennikarskiej wyprawy, tym razem na rodzinne ziemie. Piszę to dlatego, żebyście widzieli, że polubiłam tego pana.
Wspólnie, z trudem przeprawiamy się przez opustoszałe miasto, w którym strażacy mają ręce pełne roboty. Podpalanie pustostanów stanowi świetną rozrywkę, głównie dlatego że nie trzeba za nią płacić. Walczący z ogniem niemal co noc wyruszają na akcje – niebezpieczne ze względu na stary, zużyty sprzęt, podziurawione buty. LeDuff rozmawia ze strażakami, towarzyszy im w akcjach, próbuje pomóc – w końcu słowo dziennikarskie ma moc! Lecz nie tutaj. Autor nie daje za wygraną. Spotyka się z policjantami, rozmawia ze skorumpowanymi, uwikłanymi w nielegalne interesy politykami. Próbuje poznać tajemnicę zbutwienia rodzinnego miasta. Rozmawia z każdym – z tymi, którzy przyczynili się do obrócenia Detroit w ruinę oraz tymi, których Detroit zniszczyło. LeDuff musi się zmierzyć również ze swoimi demonami – historią własnej rodziny, która również odniosła niebywałe straty. Każda z historii zostawia w sercu jakiś smutek, żal. Część z nich budzi również złość ze względu na niedorzeczności, jakie spotykają LeDuffa.
Detroit upadło. Jednak w USA nie brakuje podobnych miast, choć zjawisko nie jest tak spektakularne ze względu na powolny rozkład. LeDuff wylicza popełnione błędy i niejako ostrzega, że zbliżona sytuacja może dotknąć każde miasto Ameryki.
Analfabetyzm, ubóstwo, narkotyki, przemoc, przestępczość – niestety tak wygląda kres amerykańskiego snu. Co gorsza, wydaje się, że miasto jest promieniotwórcze. Gdy zbyt długo jesteś nastawiony na jego działanie, tym większe zepsucie Cię ogarnia. Charliego LeDuffa polubiłam już z pierwszymi stronami. Z czasem zaczął się jawić jako niewiarygodny palant. Podobnie było z Detroit – początkowo fascynujące, z czasem zaczęło przytłaczać. I tak jak pierwsze rozdziały sprawiały czytelniczą przyjemność, pod sam koniec zaczynały dusić. Tak, marzyłam, by skończyć tę książkę. Nie mogłam się doczekać spotkania z ostatnią stroną, bo klimat miasta zaczął dosięgać i mnie. To jednak świadczy o niezwykłych zdolnościach dziennikarza i z tego powodu Detroit. Sekcja zwłok Ameryki to zdecydowanie dobra lektura. Jednak czy będziesz na tyle wytrwały, by dobrnąć do końca – musisz przekonać się sam.