Na rynku zadebiutował wreszcie nowy Fallout. Gra, której dwie pierwsze odsłony są traktowane niemalże jak synonim cRPG, jest już dostępna w Stanach Zjednoczonych, a w Europie zadebiutuje oficjalnie w najbliższy piątek. Jak wypadł ? Czy twórcy, którzy stworzyli nie tak dawno przecież momentami genialne, ale w ogólnym rozrachunku mocno średnie Alpha Protocol, pamiętają jeszcze jak tworzyć naprawdę dopracowane produkcje?
Fallouta 3 najlepiej ocenia się kilkanaście miesięcy po premierze. Takie gry potrzebują czasu na dojrzewanie, drugą szansę na oszacowanie tego, co przygotowała Bethesda. A jest tego naprawdę sporo, zarówno dobrego i złego. Fallout 3 stał w moim mniemaniu jedną z największych kontrowersji ostatnich lat. Łatwo można go zjechać, trudniej pochwalić.
Świat - w Falloucie pierwszym i drugim zawsze był wypieszczony do ostatniej strefy. Z jednej strony futurystyczny, z drugiej trochę retro, zacofany, z elementami s-f, ale i nawiązujący do historii współczesnej. Postapokalipsa w wykonaniu Black Isle zawładnęła moim sercem, stała się wzorem do naśladowania. Po wizycie w Hub, Klamath, Vault City czy New Reno już nic nie było takie same. Poziom degeneracji społeczeństwa w Falloutach uważam za moco zaawansowany. Alkohol, narkotyki, broń palna, choroby, mutacje, okazyjny seks w domach publicznych... Jak na tym tle wypada Fallout 3? Daje radę, choć brakuje w nim trochę cięższych klimatów. Niewątpliwie świetnie wypada pierwsza wizyta na pustkowiach, kiedy mijamy wraki samochodów, zniszczone budynki to autentycznie staje przed oczami historia tego miejsca. Niestety czar pryska szybko, bo okazuje się, że cała mapa to jedna wielka piaskownica, w której poszczególne lokacje leżą obok siebie. Tu Megatona, tam jaskinia radskorpionów, potem hipermarket, a po drugiej stronie rzeki zniszczony statek. Wizualnie wszystko dopięte na ostatni guzik, ale z rozplanowaniem... cóż, trochę lipa.