Zakup nowej gry z serii The Elder Scrolls może okazać się poważnym błędem. Autentycznie.
Fanem produkcji Bethesdy jestem od czasów Morrowinda, więc Skyrima oczywiście odpuścić nie mogłem. Do sklepu pobiegłem truchtem już w dzień premiery, ale zarzekałem się, że z uruchomieniem zaczekam do urlopu. Jakoś przeżyje te trzy tygodnie, tak sobie wtedy myślałem. Po powrocie profilaktycznie zdarłem z pudełka folię, żeby chociaż przejrzeć instrukcję, to miało mi wystarczyć. Tymczasem obok instrukcji znalazłem dużą, klimatyczną mapę świata na specjalnym papierze (jest ona również w podstawowym polskim wydaniu?) i mój apetyt na odwiedzenie Skyrim wzrósł niesamowicie. Dobra, uruchomię. Ale tylko na chwilę. Stworzę postać, zobaczę jak to wszystko wygląda i wyłączę, poczekam na urlop, dam radę, to tylko gra. Był chłodny, piątkowy wieczór. Uruchomiłem. Po chwili był chłodny, sobotni poranek.
Skyrim wciąga jak wodny wir, uzależnia jak kokaina i po prostu nie pozwala się od niego oderwać. Świat wygląda przepięknie, a ogrom możliwości sprawia, że po prostu nie ma opcji, by gracz nudził się choćby przez chwilę. Gdy włączam grę, zapominam całkowicie o wszystkim innym - to nie jest tylko gra, to autentyczna, niezwykle intensywna i epicka przygoda. Nie da rady włączyć jej na chwilkę, tak, o, by sobie pograć. Uruchamiając Skyrim musisz mieć świadomość, że za chwilę przeniesiesz się bez reszty w klimatyczne mroźne tereny stworzone przez twórców i nie będziesz chciał prędko ich opuścić. Zarwałem przy tej grze wszystkie weekendy od dnia premiery i na chwilę obecną dochodzi już nawet do sytuacji, że wzbraniam się przed grą w trosce o swoje życie prywatne. Oczywiście nie wychodzi mi to najlepiej.
O samej grze napisano już wiele (łącznie z recenzją na GOL-u – 10/10, to mówi wszystko), więc nie ma sensu tego wszystkiego powtarzać. Zwracam tylko uwagę na dość wysoki wskaźnik uzależniający – jedyna gra, która w takim stopniu potrafi mnie przykuć do monitora to Football Manager. Tak jak tam jest syndrom „jeszcze tylko jeden mecz”, tak w Skyrimie jest „jeszcze tylko jeden quest”. Konstrukcja świata gry jest taka, że bardzo trudno się od niego oderwać, ponieważ co chwilę pojawiają się nowe zadania, nowe rzeczy do zrobienia, nowe miejsca do odwiedzenia itd. Tu wszystko żyje swoim życiem. Na dodatek gra jest nieprawdopodobnie klimatyczna – widoki i lokacje są po prostu przecudowne. Nieraz potrafię spędzić ponad godzinę na samym zwiedzaniu i podziwianiu krajobrazów. A tu przecież jeszcze jest główny wątek, questy poboczne czy też szlifowanie umiejętności (ależ frajdę daje samodzielne wykucie i zaczarowanie własnej zbroi i broni!) i multum innych smaczków. Jest tu tyle do zrobienia, że naprawdę nie wiem ile czasu trzeba poświęcić, by odkryć wszystko, co przygotowali dla nas twórcy.
Skyrim mną zawładnął. Gdy gram, tracę kontakt z otoczeniem. Gdy nie gram, myślę i planuję co będę robił po powrocie do gry. Mroźny świat nawiedza mnie nawet w snach. Oczywiście żartuję z tym, że takich gier powinno się zakazać i ich zakup może okazać się błędem – takich gier powinno być więcej. Skyrim to dla mnie bezapelacyjnie najlepsza gra w tym roku i jedna z najlepszych w historii elektronicznej rozrywki. To się nazywa przygoda.