Premiera Fallout: New Vegas przeszła jakoś obok mnie. Chyba brak „4” w nazwie spowodował, że podświadomie potraktowałem grę jako mniej wartościową niż Fallout 3. Na szczęście co się odwlecze to nie uciecze. Niedawno spędziłem jakieś 50 godzin z New Vegas i mogę ze spokojem powiedzieć, że tak jak „wojna nigdy się nie zmienia”, tak gry z serii Fallout nigdy nie zawodzą. Najnowszy Fallout dał mi to, o co ostatnimi czasy bardzo ciężko - kawał porządnego oldskulowego RPGa.
W tytule brakuje "4", grafika i system zbytnio się nie zmieniły, ale New Vegas to nie żaden dodatek, a samodzielny tytuł. Grę rozpoczynamy jako kurier, który w trakcie zlecenia zostaje napadnięty i cudem uchodzi z życiem, dzięki interwencji sympatycznego robota. Na początku fabułę napędza chęć dowiedzenia się kto i dlaczego nas zaatakował, ale najciekawiej robi się wtedy gdy zostajemy wplątani w konflikt o zaporę Hoovera. Zapora jest kontrolowana przez wojska Republiki Nowej Kalifornii, ale chrapkę ma na nią Legion Cezara, a władca Nowego Vegas - tajemniczy Pan House również dorzuca tu swoje trzy grosze.
Frakcje, które pojawiają się w grze (nie tylko te 3 główne wymienione wyżej, ale również kilka mniejszych) to prawdziwy majstersztyk. Każda ma swoje cele, jest oryginalna i ciekawa, a twórcom udało się uniknąć podziału na czarne i białe. Żadna strona nie jest po prostu dobra lub zła. Cały czas miałem dylemat w jaki sposób postąpić, komu pomóc, a komu zaszkodzić. Decyzje są brzemienne w skutkach, a my naprawdę mamy wpływ na świat wokół nas. Po prostu rewelacja. Pod tym względem gra może stawać w szranki z Wiedźminem.
Frakcja, która wzbudziła u mnie największe emocje i zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie jest Legion Cezara. To fanatyczna armia łowców niewolników działająca na wzór starożytnego Rzymu. Działają pod przywództwem Cezara, stosują się do niezwykle surowych zasad, a ich podboje znaczą zgliszcza osad i ukrzyżowani mieszczanie. Świetny i oryginalny pomysł, który zaskakująco dobrze wpasował się w postnuklearny świat.
W New Vegas oprócz świetnego głównego wątku jest jeszcze mnóstwo zadań pobocznych, które stoją na bardzo wysokim poziomie. Są zróżnicowane i dobrze przemyślane. Zadania poboczne wykonywałem nie tylko po to, żeby nabić sobie więcej punktów doświadczenia, a przede wszystkim dlatego, że wciągały: fabułą, ciekawymi postaciami, intrygującymi miejscami. Pomoc ghulom w wystrzeleniu ich w kosmos; prowadzenie śledztwa dotyczącego krypty, w której jej mieszkańcy składali ofiary z ludzi; uwolnienie chłopaka z rąk kanibali. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Ogromną zaletą dla mnie jest położenie dużego nacisku na umiejętności „nie walczące”. Wykorzystuje się je podczas rozmowy, eksploracji terenu i zwykłego życia na pustkowiach. Często dzięki nim można uniknąć rozlewu krwi lub po prostu ułatwić sobie wykonanie zadania. Wystarczy wspomnieć o tym, że nawet ostatniego bossa mogłem z maksymalnym poziomem Retoryki przekonać do odejścia.
New Vegas ma w sobie wszystko co powinien mieć porządny RPG:
Grze mogę zarzucić jedynie dwie wady. Pierwsza to silnik graficzny. Widać, że ma już swoje lata. Animacje i ogólna oprawa z nóg nie zwalają. Druga to towarzysze głównego bohatera. Szwendali się jedynie pod nogami i właściwie nie znalazłem powodu, dla którego chciałbym mieć ich u swego boku. Ostatecznie dużo lepiej podróżuje się samemu, ale to żadna nowość. Bethesda Softworks nie radzi sobie z tym elementem zarówno w The Elder Scrolls jak i w serii Fallout.
Na koniec krótka zachęta z mojej strony. Jeżeli tak jak ja przegapiliście premierę tej gry, to naprawdę warto zainteresować się nią teraz. Ponad rok czasu minął, ale New Vegas nadal zapewnia rozrywkę na najwyższym poziomie.