Start Netfliksa w Polsce, do którego doszło na początku tego roku, był bez wątpienia wielkim wydarzeniem dla miłośników seriali oraz filmów. Niestety, początkowa oferta platformy nie zrobiła już na nikim wielkiego wrażenia. Z czasem sytuacja uległa znaczącej poprawie (co udowadnia regularnie aktualizowana wiadomość z pełną listą seriali i filmów), ale w polskim regionie ciągle brakowało największego netfliksowego hitu, czyli House of Cards. Na szczęście to już przeszłość.
Już dziś w USA, a jutro w Polsce premiera kolejnego sezonu House of Cards. Serialu okrzykniętego mianem hitu ostatnich lat, wprowadzającego widza w osłupienie, szokującego i budzącego wiele obaw, które można wrzucić do worka z napisem: „a co jeśli tak jest w prawdziwej polityce?”
Fani niecierpliwie przebierają nóżkami, ostrzą zęby na kolejne polityczne smaczki (i nie tylko), licząc, że kolejny sezon zaskoczy jeszcze bardziej niż poprzednie. Doskonałe kreacje postaci, wyśmienita gra aktorów, nieszablonowy scenariusz, niesamowite zwroty akcji - to wszystko chcielibyśmy oglądać. Czego zatem nie chcemy (a raczej ja nie chcę) widzieć w 3 sezonie House of Cards ?
13 ciekawych, odważnych i diabelnie interesujących odcinków – tak w skrócie można opisać pierwszy sezon House of Cards. Jest to niewątpliwie jeden z najlepszych seriali jakie miałem przyjemność oglądać, a fenomenalny Kevin Spacey sprawił, że już nie mogę się doczekać momentu, w którym wygospodaruję trochę czasu na sezon drugi. Ani trochę nie żałuję czasu spędzonego przed ekranem monitora na śledzenie historii kongresmena Underwooda. Żałuję tylko tego, że o House of Cards nie dowiedziałem się wcześniej.
Ziemię zamieszkują dwa typy ludzi. Twórcy i odtwórcy. Ci pierwsi są niejako demiurgami naszego życia kreując kulturę, w którą każdy z nas wraz z wiekiem wrasta. Ci drudzy są naśladowcami, zdolnymi do formułowania jedynie wtórnych treści opartych o przetarte wzorce. Hollywood zamieszkują dwa typy ludzi. Teraz ma tam pozostać tylko jeden.
Mimo iż ten wstęp może się wydawać nieco kontrowersyjny to w mojej opinii doskonale przedstawia trendy, miotające obecnie branżą filmowo – serialową, których echa trafiają już znad „Wielkiej wody” nawet do Polski. Miasto Aniołów przestaje być miejscem gdzie rodzą się nowe pomysły. Dziś głównym zadaniem reżyserów tam pracujących jest metaforycznie rzecz ujmując, wypełnianie tabelek w Excelu, tak aby bilans wytwórni mógł zostać podkreślony jak najgrubszą zieloną krechą. Od dawna już mówi się o tym, że najgłośniej reklamowane tytuły przestały nieść ze sobą jakąkolwiek wartość łączącą cokolwiek związanego z greckim terminem „kartharsis”, a zaczęły być maszynką do robienia pieniędzy.