Zanim wreszcie rozpocznę cykl nadrabiania Leonów (niezależne okoliczności skutecznie uniemożliwiły wcześniejszą realizację ambitnego planu, a wakacje są świetną ku wszelkiemu nadrabianiu okazją), mała filmowa dygresja w postaci moich odczuć po obejrzeniu ekranizacji bestsellerowego Inferna Dana Browna.
Inteligenty profesor stroniący od broni oraz przemocy, młoda kobieta u boku, zagadki, tajemnice okraszone elementami dziedzictwa kulturowego Unesco i szaleńczy pęd przez kolejne lokacje, by zapobiec jakiemuś nieszczęściu - lista odhaczona! Pisarz Dan Brown stworzył akademickiego Jamesa Bonda i udany szablon, by co parę lat w ten sam sposób zagonić ludzi do księgarni. W trzecim podejściu reżysera Rona Howarda do ekranizacji przygód profesora Langdona mamy niby te wszystkie elementy, jednak przy tak drastycznym odejściu od literackiego pierwowzoru, na pierwszy plan wybija się tylko szaleńczy pęd i nic więcej. Piekło Howarda zieje nudą, nie ogniem!
Ron Howard powraca jako reżyser trzeciego już filmu na podstawie książek Dana Browna. Robert Langdon znów wykorzysta swoją wiedzę by ocalić świat. Tym razem toczy on walkę z czasem by uratować świat przed masową zagładą. Czas ucieka szybciej niż wszystkim się może wydawać. Czy profesor zdąży ocalić świat?
Podstawowe fakty na temat nowej książki Dana Browna zebrane w wygodnej, łatwiej do przyswojenia formie. Ważne jeśli nie jesteś wielkim fanem Browna i w sumie już zapomniałeś o co biega.