Ron Howard powraca jako reżyser trzeciego już filmu na podstawie książek Dana Browna. Robert Langdon znów wykorzysta swoją wiedzę by ocalić świat. Tym razem toczy on walkę z czasem by uratować świat przed masową zagładą. Czas ucieka szybciej niż wszystkim się może wydawać. Czy profesor zdąży ocalić świat?
Nie powiem wam tego, lecz mogę wam opowiedzieć, jak odbieram najnowszy film o jego przygodach, którego premiera miała miejsce 14 października.
Scena, która rozpoczyna film jest dość niespodziewana. Robert Langdon (Tom Hanks), budzi się w jednym z florenckich szpitali zdezorientowany z zanikami pamięci, które powodują iż symbolista ma wizje. Opowiadają one o piekle Dantego. Robert nie wie, co gorsze to, że ma dziury w pamięci, które powodują straszne bóle głowy, czy to iż nie pamięta on ostatnich 48 godzin ze swojego życia. Ma on jednak przy sobie tajemniczy cylinder, który ma skaner palca, lecz nie ma bladego pojęcia, co jest jego zawartością.
Gdy próbuje dojść do siebie proces ten przerywa pojawienie się w szpitalu płatna morderczyni. Profesorowi udaje się uciec od zagrożenia przy pomocy lekarki Dr. Sienny Brooks(Felicity Jones). Langdon musi w końcu zacząć szukać odpowiedzi. Wyrusza więc przez wyznaczoną przez Zobrista (Ben Foster), sekretą drogę. Ma on przy sobie tajemniczy cylinder, który ma skaner palca, lecz nie ma bladego pojęcia, co jest jego zawartością. Jednak gdy odkrywają co skrywa tajemniczy pojemnik okazuje się, że zaczęła się walka z czasem, którego jest coraz mniej.
Ten film nie jest idealny, tak samo jak poprzednie części. Logiki jest tam niewiele, jednak to nie najbardziej boli. Dla mnie największym grzechem tego tej produkcji jest niewykorzystany potencjał aktorów, którzy odgrywali role drugoplanowe. Była jeszcze jedna rzecz, która denerwowała mnie prawie na każdym kroku. Postać Roberta Langdona zdaje się była w tym filmie na zasadzie „ja wiem najwięcej, reszta nie wie co beze mnie zrobić i to ja jestem ten najmądrzejszy. Udowodnię to na każdym kroku.”. Nie zrozumcie mnie źle, ale myślałem, że w tej części myślałem, że to się zmieni. Przez cały film przy boku głównego bohatera pojawiło kilka naprawdę ciekawych, barwnych postaci, które najzwyczajniej w świecie zostały zmarnowane.
Ostatnim większym grzechem, który jest warty wspomnienia to fakt, że czasem w pewnych momentach film się dłuży. Nie jest to nic, co przeszkadza w całkowitym odbiorze. Jednak no sami zobaczycie, że pewne sceny nie były warte wrzucenia, bo wydłużały całość, co czasem sprawiło, że można było być zdezorientowanym. Może właśnie o ten efekt stracenia orientacji chodziło reżyserowi. Jeśli tak to wyszło mu to świetnie. Jak już o dezorientacji widzów mowa to na wielką pochwałę zasługują twórcy wizji piekła, które możecie zobaczyć w trailerze. Jednak więcej o nich wam nie opowiem, bo zepsuję zabawę.
Odnosząc się do poprzednich części warto tutaj zwrócić uwagę na relację Sienny i Roberta, która w tej części mizernie. Dla przykładu w „Kodzie Leonarda Da Vinci” między Langdonem a Neveu było widać, że z faktu łączących ich pytań oraz temu, że niewielu mogą ufać było widać, że te postaci pokazały jak dwie nieznane sobie osoby potrafią zbudować zaufanie i współpracować razem. W wypadku „Inferno” tutaj relacja bohaterów wydaje się pusta i nic nie wnosi do całości. Jedyne, co robi Langdon to popisuje się wiedzą, nawet gdy mówi o czymś logicznym i oczywistym.
Trzeba jednak przyznać, że „Inferno” nie wypada źle na tle innych jeśli chodzi o zachęcanie widzów do zgłębiania wiedzy. Filmy Rona Howarda mają to do siebie, że gdy znajdą się już wskazówki, książki i dzieła sztuki, które pojawiają się w filmie są jak mapa, która ma intrygować, zachęcać do odkrycia tajemnicy. Sam byłem taką osobą, która gdy miała okazję sprawdzić coś związanego z książką oraz filmem to wykorzystuję taką okazję bez wahania. Polecam robić coś takiego zwłaszcza z książkami Browna.
Gdybym miał temu filmowi wystawić ocenę w formie liczbowej było by to 8/10. Moje wyjściowe założenie było iż będzie to film, który właśnie z faktu, że musi trzymać poziom, jak pozostałe części dostawał 6/10. Moje podejście zmieniło się gdy doszedł do tego jeszcze stworzony przez Hansa Zimmera soundtrack, który nie tylko miał momenty nawiązujące do poprzednich części, ale i także wydawał się bez jego wsparcia pustym i nieznanym.
Ja jednak mimo wszystko zachęcam do wybrania się na „Inferno” do kina, bo film jest wart uwagi. Oczywiście przed tym nadróbcie poprzednie filmy, ponieważ pozwoli wam to poznać bardziej postać głównego bohatera. Nie martwcie się jednak, bo to wymóg nie jest, lecz sugestia. Polecam także nadrobienie książek, bo naprawdę można zobaczyć w historii więcej, ponieważ wiadomo nie wszystko da się wcisnąć w film.