Jest rok 1998. Na PlayStation 1 trafia gra o przygodach sympatycznego fioletowego smoka, który wyrusza na ratunek swoim zamienionym w kamienie pobratymcom. Spyro The Dragon podbija serca graczy i staje się początkiem serii, z którą po latach wiele osób kojarzyć będzie pierwszą platformę Sony. Robi to, choć w gruncie rzeczy nie wprowadza specjalnie wielu nowości do gatunku. Wystarczy jednak, że oferuje nieznaną do tej pory wielu graczom wolność podczas eksploracji wirtualnych światów. I to właśnie jej przyjrzymy się bliżej.
60
White Paper Games to świeżutkie studio, które debiutuje właśnie recenzowanym tytułem – Ether One. Jest to przygodówka w ciekawej stylistyce, której głównym wątkiem fabularnym są choroby psychiczne – a w zasadzie ich leczenie. Spokojnie, to wciąż tylko przygodówka, nie horror, ale ma swoją własną zachowaną atmosferę. Czy w obliczu tylu gier przygodowych ta gra jest warta sprawdzenia? Niewykluczone. Ale nic się nie stanie, jeśli ją ominiecie. Ether One okazuje się być przygodówką, jakich wiele.
Obiegowa opinia mówi, że wiemy więcej o kosmosie, niż o głębinach oceanów. Jestem w stanie w to uwierzyć, szczególnie, kiedy dodamy do tego Wielkich Przedwiecznych i skromnego, ale bardzo urokliwego indyka, Reveal The Deep.
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Tak w dużym skrócie można opisać historię opowiadaną w Firewatch, produkcji studia Campo Santo, która zdecydowanie zalicza się do coraz popularniejszych ostatnimi czasy „indyków”. Akcja w całości toczy się w amerykańskim rezerwacie przyrody, a gracz wciela się w stróża porządku, którego zadanie jest bardzo proste – ot, pilnowanie, aby w lesie nie doszło do przypadkowego pożaru. Czy taki pomysł można przekuć na ciekawą grę? Cóż, nie do końca.
Firewatch może być czymś więcej niż tylko „symulatorem strażaka”. Może być zagranicznym Ethanem Carterem albo młodszym bratem The Witness. We wszystkich przytoczonych produkcjach, naszym głównym zadaniem jest eksploracja i poznawanie historii „przez otoczenie” – jak ładnie dziś przyjęło się nazywać tego typu „chodzone” przygodówki.
Na „The Curious Expedition” natknąłem się na ostatnich PGA w zonie opanowanej przez developerów indie. Z pozoru wyglądąło to jak kolejne heksy i piksele skrzyżowane w pixelarcie, ale ta gra miała to eteryczne coś, co spowodowało, że zacząłem jej mocno kibicować. Testy wersji alpha tylko utwierdziły mnie w tych przekonaniach. Przygodowy miks lekkiego sima z rpg w klimatach XIX wiecznych poszukiwaczy przygód i awanturników? Tak!
Jeszcze nie wiadomo, kiedy dokładnie nastąpi premiera Betrayer, ale dzięki „wczesnemu dostępowi”, każdy, kto zakupi grę przedpremierowo, może natychmiast przetestować wersję alfa. Przyznaję, że dostępny fragment rozgrywki dał odpowiedź na większość nurtujących mnie pytań.
Szybka rozkmina to cykl mini-felietonów, który oprócz ukazania interesującego zjawiska, gamingowej ciekawostki, śmiesznego filmiku lub ukrytego bonusu - zaprasza Was do dyskusji na konkretny temat i wzięcia udziału w ankiecie.
W wielu grach akcji tempo rozgrywki leci z prędkością Strusia Pędziwiatra po amfie. Gun w łapę, skrypt w pysk i do przodu. Nie mamy czasu, ignorujemy, bądź zwyczajnie nie zauważamy otaczającej nas wirtualnej scenerii. Mamy inne rzeczy na głowie, czasem się nie che, są różne priorytety. Problem w tym, że tracimy przez to niemałą część gry. Sami sobie kastrujemy program z pewnych elementów. Interaktywnych, jak i czysto wizualnych, estetycznych. A więc, wnikliwie eksplorujecie i podziwiacie delektując się otoczeniem w grach, czy skupiacie się na raptownym ich ukończeniu? Szybka rozkmina dla szybkich, jak i tych spokojniejszych graczy. Zapraszam.