Tony Hawk to prawdziwy szczęściarz będący jednocześnie symbolem skateboardingu i gier video. Sympatyczny Amerykanin był kiedyś na ustach wszystkich, kiedy w 1999, a potem w 2000 roku studio Neversoft stworzyło gry opatrzone jego imieniem cały świat zamarł. To był cudowny czas w którym nie było ważne czy się lubi RPGi, strategie, strzelaniny czy platformówki – po prostu każdy grał w THPS śrubując swe rekordy.
Teraz legenda powraca, wydawać się mogło, że przez ostatnie lata Activision całkowicie zeszmaciło swą ekstremalną markę… Fani jednak wiedzą swoje, fani pamiętają i nareszcie zrobiono coś dla nich. Nareszcie nastąpił powrót do klasyki, tylko czy słusznie?
O premierze niezależnej gry Fez studia Polytron wspominał już wprawdzie na swoim blogu Yasiu, mam jednak nadzieję, że nie obrazi się, jeśli temat poruszę i ja. Tym bardziej, że produkcji tej należy się jak najwięcej dobrej prasy. Taki odpowiednik fanfar na wejście. Zresztą - na facebookowej stronie Geekoskopu odtrąbiłem zbliżającą się premierę Feza jeszcze w marcu. Sam bardzo się wówczas podekscytowałem i z niecierpliwością czekałem na piątek, 13. kwietnia. Dziś mogę już śmiało powiedzieć, że piątek trzynastego tym razem nie okazał się felerny. Przeciwnie - był to wyjątkowo szczęśliwy dzień dla gier niezależnych, platformówek i piksel-artu. No i - oczywiście - dla graczy.
Gra ukazała się na Xbox Live Arcade w cenie 800 Microsoft Points (czyli około 30zł).
Niezorientowanym wyjaśniam, że Fez to platformówka o bardzo klasycznej (na pozór) oprawie, w której kluczową rolę odgrywa możliwość manipulowania perspektywą. Choć nasz bohater porusza się po platformowym świecie zgodnie z prawidłami klasycznej, dwuwymiarowej gry typu Super Mario Brothers czy Commander Keen, to w każdej chwili możemy obrócić planszę wokół pionowej osi i odsłonić inną z jej czterech stron. Można dzięki temu dostać się w pozornie niedostępne miejsca, bo platforma, która wydawała się zbyt odległa, w innym ujęciu okaże się bardzo bliska. Rozwiązanie to zmusza gracza do ciągłego kombinowania i dodaje niesamowitej głębi klasycznemu modelowi rozgrywki. Pomysł nie jest może całkowicie nowy, ale za to znakomicie i konsekwentnie zrealizowany.
Gdyby ktoś zapytał mnie, jakie gry są na XBLA pozycjami obowiązkowymi, jeszcze niedawno wymieniłbym trzy tytuły: Limbo, Bastion i Castle Crashers. Dziś bez wahania do tej listy dołączyłbym Feza, mimo, że nawet jeszcze go nie ukończyłem. Dlaczego?
W trzecim odcinku Sieciowego Przeglądu przyjrzymy się bliżej dwóm importom z PSone na PlayStation 3, jakie pojawiły się niedawno w sklepie konsoli (Cho Aniki oraz Sonic Wings Special), zapolujemy na dinozaury i pradawne bestie w dwóch częściach Carnivores, cofniemy się do czasów SNESa i gier o Strażakach dzięki Virtual Console oraz sprawdzimy coraz głośniejsze w pewnych kręgach Sequence.
Warto przypomnieć sobie również klasyczną Alundre, dostępną za niewielkie pieniądze. Na deser również kilka linków związanych z tematyką cyklu.
Łolaboga, ależ SEGA pojechała. Po sieciowych wersjach OutRuna (która zniknęła, przynajmniej z PSN...), SEGA Rally (świetna, ale wersję PC "dużej" części można wyrwać za grosze) wzięło ich na... Daytonę USA znaną jeszcze z pradawnych czasów Saturna oraz średniej konwersji na PC.
Do diabła - ciesze się. Ta gra jest tak niepoważnie, głupkowato rozrywkowa, że zdaje się wręcz idealną przeciwwagą dla symulatorów i pseudo-symulatorów, których coraz więcej na rynku. Zresztą to SEGA, a czego o nich by nie mówić, gry zawsze mieli wspaniałe. Gra pojawi się na PSN oraz XBLA za około 10$, czyli zapewne 30 zł (w końcu zarabiamy więcej niż amerykanie więc można nam doliczyć co nieco). Daytona USA jest przezabawnym, dobrym racerem z czasów kiedy w gatunku liczyło się tylko... no jeżdżenie.
Jak wielu graczy w moim wieku (ok. 20-ki), mam sentyment do BloodRayne. Czytelnicy starsi starzem będą się śmiać kiedy to przyznam, ale zupełnie przegapiłem epokę Lary Croft. Dla mnie pierwszą feminą w świecie gier komputerowych była właśnie Rayne, z morderczymi ostrzami zamontowanymi na przedramieniach, wysysająca z lubieżnością krew z nazistów. Po tym co z tą utytułowaną serią zrobił niecny Uwe Boll, wątpiłem żeby kiedykolwiek jeszcze uratowano tę markę. Ze smutkiem pochowałem rudowłosą wampirzycę w odmętach wspomnień z dzieciństwa. Moją pierwszą myślą na widok nagłówka newsa "Pierwszy trailer nowego Bloodrayne", było "Nooooooo! Leave Rayyyyneeee aloooooneeee!". Nie mogłem być w większym błędzie.