Recenzja Beyond: Two Souls – metafizyczna wydmuszka
"Branża, która nie chce dorosnąć"- kilka słów o dojrzałości gier wideo
Jak daleko się posuniesz, aby uratować osobę, którą kochasz? - Recenzja Heavy Rain
Wirtualne podróże w nieznane
Czy kinowy Heavy Rain osiągnie sukces?
Heavy Rain grą sfrustrowanych mężów?
Najnowsza produkcja Quantic Dream, tradycyjnie zapowiadana przez twórców jako totalna rewolucja w elektronicznej rozrywce, spotkała się z bardzo surowymi recenzjami. Średnia 73% na Metacritic mówi sama za siebie, zaś niejeden recenzent wyżywał się na produkcji Davida Cage’a tak bardzo, jakby podświadomie chciał uspokoić sumienie po wszystkich „9/10”, które co roku wystawiał kolejnym odsłonom tych samych serii strzelanin.
Wierzyłem w Beyond. Mocno wierzyłem w Davida Cage'a, który chociaż momentami w swych wystąpieniach mocno odpływał, był w stanie zainteresować swą wizją powiększające się grono ludzi, którzy Quantic Dream bezgranicznie zaufali. Już podczas prezentacji misji w Somalii na tytuł spoglądałem z pewną dozą podejrzliwości, a po zapoznaniu się z wersją demonstracyjną napisałem "Nie mam wątpliwości, że Beyond: Two Souls będzie wspaniałą opowieścią, emocjonalnym majstersztykiem i filmowym przeżyciem. Jeśli jednak demo miało stanowić reprezentację gry – mnie nie kupiło." Ekspresja ślepej wiary w pierwszym zdaniu była ogromnym błędem. Beyond nie dość, że cierpi na kryzys tożsamości, to jest jednocześnie produkcją przeciętną w niemalże każdym aspekcie, którego się podejmuje.
Coraz częściej patrzymy na gry jako na produkt wolny od przymusu, wedle którego musiał być tworem służącym tylko i wyłącznie niczym niezmąconej rozrywce. Patrząc na ewolucję tytułów AAA oraz wsłuchując się w głosy polskich i zagranicznych projektantów gier nie sposób nie odnieść wrażenia, że tendencja „pogłębiania” przedstawionej w grach opowieści kosztem arcade’owych rozwiazań jest już filozofią tworzenia, a nie krótkotrwałym trendem.
Wiele osób chwali "filmową" konstrukcję oraz trudne wybory zawarte w grze The Walking Dead. Jeśli i Ty należysz do tego grona, to zapraszam do przeczytania recenzji Heavy Rain, produkcji będącej jedną z najważniejszych inspiracji dla studia Telltale Games.
Wszyscy producenci gier starają się przekonać graczy, że ich produkt jest wart kupna. Robią to na przeróżne sposoby: do internetu wrzucają screeny, część gameplaya, organizują pokazy dla prasy, żeby pokazać wszystkie dobre strony swojej produkcji. Natomiast gracze wyczekują każdej informacji o długo wyczekiwanej grze. Żaden gracz chyba nie kupuje gry tylko po okładce. Zanim dokonamy wyboru wiemy o wszystkich cechach, które odróżniają tę konkretną produkcję od innych oraz o nowościach, jakie twórcy wprowadzili do gatunku. Ostatnio mam wrażenie, że po odpaleniu gry mało jest rzeczy, które są w stanie nas zaskoczyć, bo to co widzimy na ekranie już dobrze znamy z targów, blogów developerów itp. Czy jednak czasem warto jest tak zaryzykować i kupić grę nic lub prawie nic o niej nie wiedząc?
To już prawie pewne. Za jakiś czas ujrzymy na wielkim ekranie Heavy Rain. Taką informację otrzymało popularne pismo Variety, które skontaktowało się z producentem serialu Deadwood, Davidem Milchem. Milch dostał zielone światło do napisania pierwszego skryptu historii, opartej na dziele Quantic Dream. Hmmm, ciekawe czy się uda?
Heavy Rain. Głośny hit sprzed kilkunastu miesięcy, który narobił dużo szumu, zebrał wysokie noty, wywołał wiele dyskusji i stał się głównym źródłem najbardziej bezczelnych spojlerów na forach internetowych w historii gier. Mnie z kolei zabawa z produkcją Davida Cage’a naprowadziła na inne tory.
Oglądając Heavy Rain i przechodząc dla zabawy i z ciekawości niektóre sceny po kilka razy zauważyłem, że tytuł ten promuje bycie singlem. Innymi słowy, w czasach, gdy biały człowiek według statystyk wymiera, gra na PlayStation 3 pochwala wszystkie panny i kawalerów. Jednocześnie, jak tylko może, zniechęca do wchodzenia w rolę męża, żony lub ojca, matki.