Czy Beyond: Dwie Dusze jest tak złą grą jak sądzą niektórzy? - Antares - 12 października 2013

Czy Beyond: Dwie Dusze jest tak złą grą, jak sądzą niektórzy?

Najnowsza produkcja Quantic Dream, tradycyjnie zapowiadana przez twórców jako totalna rewolucja w elektronicznej rozrywce, spotkała się z bardzo surowymi recenzjami. Średnia 73% na Metacritic mówi sama za siebie, zaś niejeden recenzent wyżywał się na produkcji Davida Cage’a tak bardzo, jakby podświadomie chciał uspokoić sumienie po wszystkich „9/10”, które co roku wystawiał kolejnym odsłonom tych samych serii strzelanin.

To, że zapowiedzi samego Davida Cage’a na temat „Beyond” są przesadzone, wiedziałem jeszcze zanim pojawiły się jakiekolwiek przesłanki, które mogły to sugerować. Po prostu szef studia Quantic Dream należy do osób, które bardzo entuzjastycznie wypowiadają się na temat swojej pracy. Zalicza się do nich także Peter Molyneux – którego gier jestem fanem – dlatego przez lata zdążyłem zauważyć, że oryginalne pomysły idą często w parze ze zbytnią pewnością siebie. Zwłaszcza, jeśli znakomity pomysł na grę rozbija się później o drobiazgi, a wobec buńczucznych zapowiedzi, oceny finalnego projektu są bardziej surowe, niż powinny.

Po prezentacji dema technologicznego zatytułowanego „Kara”, oczekiwania niektórych graczy wobec „Beyond: Dwie Dusze” były bardzo wysokie. Zwłaszcza, że zwiastuny podsycały atmosferę, a twórcom faktycznie udało się opracować silnik graficzny pozwala na wyrażanie emocji na twarzach bohaterów. Zatrudnienie do prac nad grą profesjonalnych, znanych i cenionych aktorów, czyli Ellen Page i Willema Dafoe, jeszcze bardziej podkręcało wyobraźnię. Znowu pojawiło się również powracające co jakiś czas hasło „gry tak dobrej jak film”, które samo w sobie jest idiotyczne, bo małe dzieła sztuki pokroju „Bioshock: Infinite”, „Virtue’s Last Reward”, czy „The Last of Us” pokazują, że pod kątem narracji i historii, Hollywood może zacząć się uczyć od twórców gier.

Niniejszy tekst nie jest recenzją. Tę napisałem gdzie indziej, a ponieważ nie chcę robić kryptoreklamy, wspomnę tylko – by było wszystko jasne – że gra otrzymała ode mnie ocenę 8/10. Chociaż nie cierpię ocen punktowych i uważam, że są niepotrzebne, bo odwracają uwagę czytelnika od najważniejszego, czyli opinii. A moja opinia o „Beyond: Dwie Dusze” jest taka, że to po prostu dobra gra przygodowa, z kilkoma rewelacyjnymi scenami i sporą liczbą potknięć, które nie pozwalają jej być grą wybitną. Nie jest to jednak na pewno gra zła, ani bardzo zła, co zakrzykują niektórzy, widząc wspomniane już 73% na Metacritic. Być może wynika to z faktu, że poza kilkoma zwiastunami, starałem się wiedzieć o grze jak najmniej, by nie psuć sobie zabawy, a gdy zawitał do mnie kurier z kopią recenzencką, byłem całkowicie wolny od zapewnień Davida Cage’a o dziele przełomowym.

(Tych z Was, którzy koniecznie chcą odnaleźć moją recenzję, zapraszam serdecznie do śledzenia mojej strony na Facebooku)

Największy problem „Beyond: Dwie Dusze” polega na tym, że jest to gra wideo, która nie chce być grą wideo. Recenzenci słusznie zauważają, że nie można przyrównywać jej do filmu, bo historia opowiedziana przez Quantic Dream zawiera sporo niedoskonałości, które w świecie elektronicznej rozrywki przykrywane są zazwyczaj rozgrywką, a w kinematografii doprowadziłaby po prostu do zmieszania przez krytyków scenariusza z błotem. Problem w tym, że „Beyond” jest bardzo minimalistyczne pod względem samej rozgrywki, co automatycznie zwiększa wymagania względem fabuły. Czyżby gra za bardzo „growa” na film i za mało „growa” na grę? Niekoniecznie.

Wystarczy rzucić okiem na współczesne tytuły, by zauważyć, że na rynku dominuje obecnie kilka gatunków – strzelanki, szeroko pojęte gry akcji, sandboksy oraz gry RPG, a raczej RPG akcji, bowiem tabelki i cyferki coraz częściej zastępowane są przez zręcznościową walkę. W tym wszystkim zaginął odrobinę bijący niegdyś rekordy popularności gatunek klasycznych przygodówek – a do niego moim zdaniem zalicza się właśnie „Beyond: Dwie Dusze”, chociaż nie znajdziemy w grze klasycznych dla przygodówek rozwiązań. Zastanawia mnie tylko dlaczego dziś krytykuje się za zbytnie uproszczenia rozgrywki tytuł, w którym gracz dysponuje fajną mechaniką pomagania bohaterce przy pomocy niewidzialnej, nadprzyrodzonej istoty, a kiedyś z pasją rozwiązywało się w przygodówkach „zagadki”, łącząc przypadkowe przedmioty, bez krzty jakiejkolwiek logiki.

„Beyond” nadrabia swoje wady z nawiązką kilkoma fantastycznymi momentami oraz licznymi scenkami rodzajowymi, których na próżno szukać w innych grach. Cage potrafi także dobrze grać na emocjach i chociaż kilka absurdalnych motywów z ostatnich rozdziałów psuje obraz całości, przygody Jodie Holmes i jej tajemniczego towarzysza Aidena zapadną mi w pamięć na długo. I choćby dlatego, każdy gracz oczekujący od swojego hobby czegoś odmiennego, powinien sprawdzić „Beyond: Dwie Dusze”, by samemu wydać osąd.

Tak, to jest gra raczej do jednokrotnego przejścia. Tak, scenki zręcznościowe przechodzą się same, nawet, gdy gracz ma dwie lewe ręce. Tak, zabawę da się ukończyć w dwa wieczory, jeśli nie próbujemy bawić się wszystkimi elementami otoczenia. Tak, fantastycznie wyglądający świat gry składa się ze stosunkowo niewielkich, zamkniętych lokacji. I wiecie co? Pomimo tych wszystkich „wad” oraz kilku nudniejszych momentów w samej rozgrywce, „Beyond: Dwie Dusze” mnie naprawdę wciągnęło.

I piszę to wszystko, chociaż zdaję sobie sprawę, że obiecywanej rewolucji nie ma. Nie może być przełomu, skoro z tak filmową opowieścią przygotowaną przez Quantic Dream, całościowo wygrywa dla mnie historia przedstawiona w pierwszoosobowej strzelaninie, opowiadającej o wyprawie po pewną księżniczkę, zamkniętą w wieży przez złego czarnoksiężnika, w podniebnym zamku. Ale czy ktokolwiek powiedział, że każda „filmowa” gra musi być przełomowa? Nawet jeśli zdarza się to czasem mówić samemu Davidowi Cage’owi, nie warto chyba tego przekładać na ocenę samej gry.

Antares
12 października 2013 - 23:55