Dishonored, czyli o palącym instynkcie samozachowawczym.
Rozważasz zakup Wii U? ‘The Sun’ rozwieje Twoje wątpliwości.
Duolingo. Nabij level, a przy okazji zostań poliglotą.
Przegląd serialowych powrotów tej jesieni [Odcinek 2]
Przegląd serialowych powrotów tej jesieni [Odcinek 1]
Nonkonformista Mario. Rzecz o polityce Nintendo [Level 1-2]
Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność – klasyczna już mądrość autorstwa wujaszka Bena zdaje się być coraz częstszym towarzyszem gier akcji. O aktualności tego stwierdzenia przypomina ostatni blockbuster spod skrzydeł Bethesdy. Dishonored zgodnie z oczekiwaniami okazał się tytułem, na który warto wysupłać (odpowiednie słowo w tym okresie roku) nieco mamony. Początkowy plan zakładał spisanie „pierwszych wrażeń”, jednak gameplay niemiłosiernie wciągnął, pozostawiając jedynie z ewentualnością wyprodukowania recenzji. Finalnie i ta forma wydała mi się daremna, zwłaszcza, że w subiektywnym odczuciu raczej nie odbiegłbym od wszędobylskich peanów na cześć studia Arkane. Opowiem zatem o zgadze, która notorycznie atakowała przy konsumpcji kolejnych etapów.
Premiera nowego dziecka Nintendo majaczy na horyzoncie, przynosząc standardowo rozważania o ewentualnym sukcesie/porażce konsoli. Kwestia opłacalności zakupu to nieodłączna bolączka graczy, odbijanie piłeczki między fanboyami i resztą Internetu i w końcu domena branżowych czasopism. Do dyskusji nieoczekiwanie dołącza brytyjski tabloid, który słynie raczej z zaglądania celebrytom pod kołdrę i rzetelności właściwej prasie bulwarowej.
O niekwestionowanych zaletach znajomości języków obcych nie trzeba nikogo przekonywać. Analogicznie zresztą do faktu, że władanie językiem Szekspira (żadnych aluzji do programistów) wydaje się absolutnym minimum. Kwestią dyskusyjną pozostaje więc jedynie sposób, w jaki przyswoimy gramatyczny i słownikowy elementarz. Odłóż na chwilę opasły podręcznik z abstrakcyjnymi dialogami, wyłącz rozmówki i uprzątnij mieszkanie z fiszek. Alternatywą jest sieciowy projekt, który nie dość, że jest całkowicie darmowy – mechanizmami działania przypomina klasyczną grę video.
Kolejny, a zarazem ostatni odcinek subiektywnego zestawienia. W poprzednim wspomniałem o seriach: American Horror Story, Dexter oraz Jak poznałem waszą matkę. Zrezygnowałem z zarysu, jak również istotniejszego streszczenia fabuły. Mając przede wszystkim na uwadze funkcjonowanie odpowiedniego „okołofilmowego” serwisu, jak również fakt, że większość z Was o ile nie jest na bieżąco z serialami, tak skądinąd „kojarzy”, bądź też o nich słyszała.
* Tekst nie zawiera lokowania spojlerów
** Daty premier dotyczą emisji w USA.
Sezon ogórkowy zmierza ku upragnionemu końcowi. Stacje telewizyjne wystartowały już z nowymi ramówkami, serwisy informacyjne podejmują „poważne tematy”, zaś nadchodzące premiery zmuszają do wstrzemięźliwego „operowania” budżetem. Towarem deficytowym z pewnością nie będzie rozrywka, a raczej czas, który jakimś cudem uda się wygospodarować, ażeby być „na bieżąco”. A nadchodzące miesiące wyglądają wyjątkowo obficie, mając na uwadze start kolejnych sezonów wiodących serii telewizyjnych. Poniżej – subiektywne zestawienie seriali, które warto skonsumować.
* Tekst nie zawiera lokowania spojlerów
** Daty premier dotyczą emisji w USA.
{Poprzedni level dotyczył przede wszystkim przyczyn niekwestionowanego sukcesu wielkiego N w postaci Nintendo Wii i DS-a.}
Zwrot akcji w dotychczasowej, sielankowej opowieści, nastąpił w zasadzie po premierze kolejnej konsoli przenośnej – Nintendo 3DS. Jej ujawnienie na targach E3 w roku 2010 tradycyjnie nie obyło się bez „achów” i „ochów” ze strony branżowych mediów. Zresztą nie bez powodów, bo line-up tytułów, które miały pojawić się na trójwymiarowym ekranie był naprawdę obiecujący (w tym serie Metal Gear Solid, Resident Evil).
Znamienne Quo vadis? w kontekście Nintendo i obranej przez nich strategii, wydaje się całkowicie zbędną kwestią. Firma bowiem od lat sukcesywnie podąża właściwą sobie ścieżką, przywiązując małą wagę do trendów dyktowanych przez rynkowych rywali. Umiarkowany w osądach fanboy hydraulika określiłby ich jako „wyznawcy graficznych kombajnów”. Zaś osoba nieco mniej zafascynowana produktami firmy z Kioto zaznaczy jedynie, że Nintendo nie po drodze z technicznymi nowinkami.
Lekkość pióra i celność słowa. Atrybuty o tyle niezwykle pożądane, co początkowo wyjątkowo nieuchwytni towarzysze przy przelewaniu myśli przez klawiaturę. A zwłaszcza wtedy kiedy próbujesz w sposób zwięzły i niezbyt pompatyczny (damn!) przedstawić swoją osobę szerszemu gronu odbiorców. A wtedy jedynym ratunkiem może okazać się mądrość byłego premiera, według którego początek w wykonaniu mężczyzny nie jest aż tak istotny.