Nonkonformista Mario. Rzecz o polityce Nintendo [Level 1-1] - Whiteman - 22 sierpnia 2012

Nonkonformista Mario. Rzecz o polityce Nintendo [Level 1-1]

Znamienne Quo vadis? w kontekście Nintendo i obranej przez nich strategii, wydaje się całkowicie zbędną kwestią. Firma bowiem od lat sukcesywnie podąża właściwą sobie ścieżką, przywiązując małą wagę do trendów dyktowanych przez rynkowych rywali. Umiarkowany w osądach fanboy hydraulika określiłby ich jako „wyznawcy graficznych kombajnów”. Zaś  osoba nieco mniej zafascynowana produktami firmy z Kioto zaznaczy jedynie, że Nintendo nie po drodze z technicznymi nowinkami.

Prawda oczywiście leży gdzieś pośrodku, zaś w przypadku wielkiego N potencjał twórczy nie ustępuje potencjałowi finansowemu, co znajduje swoje przełożenie w innowacjach. Do takich z pewnością aspiruje kolejne dziecko - WiiU, które wzorem poprzedniczki utrzymuje: a) w niepewności udziałowców firmy b) fora w duchu szyderczych komentarzy odnośnie „prorodzinnej” polityki firmy c) branżowe media przesiąknięte proroctwami analityków d) w zauroczeniu fanów, którzy zakup produktów Nintendo jednomyślnie i hurraoptymistycznie wiążą ze słowem pre-order. Standardy pozostały niezmienne. Z wyjątkiem jednego znaczącego (finansowego) szkopułu, który sięga niemal 1 miliarda dolarów, a oznacza zeszłoroczne straty koncernu. Nieco oklepany już klasyk: „wiedz, że coś się dzieje” jest jak najbardziej na miejscu, bo potknięcie giganta, który funkcjonuje na rynku właściwie od początku istnienia branży może być lekko niepokojące.

Mimo wątłej już kondycji i dogorywając na tle casualowych produkcji – Wii pod względem sprzedanych sztuk zdecydowanie przewodzi obecnej generacji. Przyglądając się obecnemu zestawienie na VGChartz, przewaga zarysowała się dość znacząco (96,4 mln), co oznacza niemal 30 milionów sztuk więcej, aniżeli Xbox 360 (67,8 mln) czy PlayStation 3 (65,8 mln). Sukces Wii jest bezsprzeczny – zarówno pod względem marketingowym, jak również (co logiczne) finansowym.

Osobną kwestią pozostaje jednak zadowolenie tych odbiorców, którzy przekładają wielogodzinne eksplorowanie Hyrule, nad utrzymaniem zdrowej sylwetki czy wirtualnym meczem tenisa. Oczywiście powyższe preferencje w jakikolwiek sposób się nie wykluczają, a fan przygód Linka może okazać się zapalonym miłośnikiem triathlonu. W każdym razie niech myśl przewodnią stanowi fakt: gracz hardkorowy pozostał z poczuciem niedosytu. Sytuacje ratuje po części nieco uboższy technicznie zestaw blockbusterów od konkurencji oraz stara gwardia ekskluzywnych charakterów – Mario, Samus do spółki z niezastąpionym (wspomnianym już) jegomościem w zielonym kubraku.

Nieco stereotypowo, czyli mimo wszystko 'prawie prawda'.

Motorem sprzedaży okazała się grupa odbiorców, która dotychczas nie emocjonowała się elektroniczną rozrywką. Nintendo doskonale odnalazło się na rynku casuali, dopisując do tego wyśmienicie skrojoną ideologię. Daleko mi od hejtu, a zdecydowanie bliżej do respektu. Z taką mieszanką odczuć zmierzyli się raczej włodarze Sony i Microsoftu, a PS Move i Kinect są tylko wyrazem tego, że kurs obrany przez wielkie N jest jak najbardziej właściwy. Rzecz ma się podobnie w przypadku konsol przenośnych. Nintendo DS, a właściwie jego kolejne udane wariacje zdystansowały „sprzedażowo” konkurenta z postaci PSP. W telegraficznym skrócie: zadziałał podobny mechanizm - dotykowy ekran był tym samym co kontroler ruchu dla Wii, z tą jednak różnicą, że biblioteka gier zadowalała zarówno niedzielnego gracza, jak i doświadczonych wyjadaczy.

Obie konsole zapisały się złotymi literami na kartach historii firmy i gier video, będąc jednocześnie sukcesem, którego firma potrzebowała od czasów „średnio udanego” Game Cube’a (czyli właściwie od czasu ostatniej konsoli, która brała udział w technologicznym wyścigu zbrojeń). Sukces dla Nintendo jest o tyle smakowity, że wbrew zabiegom konkurencji – już od samego launchu Wii, koncern  zarabiał na każdej sprzedanej konsoli.

Ocena obecnej sytuacji Nintendo i wróżenie z fusów odnośnie WiiU w kolejnym levelu [1-2]

Whiteman
22 sierpnia 2012 - 03:06