The Legend of Zelda to jedna z tych serii, które definiują gry wideo. Przygody kolesia w zielonym kubraku podobnie jak perypetie wąsatego hydraulika od lat są synonimem dobrej zabawy przy konsoli. Dlatego też każda kolejna gra w świecie Zeldy jest całkiem sporym wydarzeniem. Wszystko co dobre musi się jednak kiedyś skończyć. Czyżby premiera Hyrule Warriors Legends była końcem dobrej passy cyklu o przygodach Linka?
W dniach gdy pod moim 20 calowym kineskopowym telewizorem leżał szaraczek Resident Evil było wspaniałe. Teraz gdy w domach mamy płaskie telewizory i super konsole Biohazard jest raczej traktowane niczym kino klasy b. Seria jakoś tam sobie radzi ale do czasów RE4 nie ma startu. Premiera Resident Evil HD Remaster sprawia, że zaczynam się martwić o przyszłość cyklu. Obawiam się że ten odgrzewany kotlecik to tylko dowód, że cykl o zombiakach jest już tylko stęchłym kawałkiem mięsa.
Obecnie jeśli jakiś Japończyk nazywa siebie Roninem oznacza to, że nie dostał się do wymarzonej uczelni. Postanowił on poświęcić przynajmniej rok swojego życia na intensywną naukę aby zdobyć więcej punktów na kończącym liceum egzaminie. My jednak przeniesiemy się w niniejszej recenzji do czasów gdy tak określano zazwyczaj samurajów pozbawionych swoich panów. W najnowszej odsłonie cyklu Way of the Samurai wcielamy się właśnie w takiego wojownika. Jednak czy ta gra będzie gratką dla fana feudalnej Japonii czy może powodem popełnienia seppuku przez jej twórców?
Dobrą dekadę temu uznawałem siebie za fana anime. Oglądałem różne serie i myślałem, że Japonia jest spoko. Niestety mniej więcej w tym okresie rozpoczynała się epoka tak zwanego fan service. Zamiast interesujących historii zaczęto nam serwować biusty i pupy kreskówkowych lasek. Dziwaczne haremy i bardzo sztampowe postacie zastąpiły wszystko co interesowało mnie w animowanych produkcjach. Zdałem sobie też sprawę z tego, że Kraj Kwitnącej Wiśnie jest w dość trudnej sytuacji. Jak ma się to wszystko do recenzowania gierek? Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć destylat tego co nienawidzę w anime. Ten koszmarny twór nazywa się Senran Kagura: Estival Versus.
Podczas mojego pobytu w Azji zauważyłem, że obchodzi się tam całą masę kompletnie obcych nam świąt. Nie chodzi tylko o bajery takie jak dzień singli czy dzień pocałunku. Mam na myśli celebracje czegoś w rodzaju sequela walentynek.
PlayStation 3 otrzymało sporo niezłych gierek, które przeszły bez większego echa. Produkcje te często trafiały na konkurencję w postaci najgorętszych gier AAA lub były po prostu tylko dobre. Obecnie sytuacja ta uległa jednak kolosalnej zmianie. Posucha na konsolach obecnej generacji sprawiła, że wydawcy „starych” gier próbują dotrzeć z odgrzewanymi kotletami do nowej grupy graczy i ponownie zarobić na praktycznie tym samym produkcie. Właśnie to zdaje się być powodem pojawienia się na rynku The Witch and the Hundred Knight: Revival Edition. Czy oznacza to jednak, że lepiej odpuścić sobie ten tytuł?
Do dzisiaj dobrze pamiętam moment kiedy po raz pierwszy zobaczyłem intro Resident Evil. Była to zarazem jedna z najgłupszych jak i najwspanialszych rzeczy jakie dane było mi obejrzeć na ekranie mojego komunijnego telewizora. Sama gra okazała się czymś jeszcze lepszym i przyczyniła się do mojej fascynacji konsolowymi straszakami. Niestety pozostały mi jedynie wspomnienia bo gry tego typu należą do przeszłości. Dlatego korzystając z okazji jaką jest temat tego tygodnia, postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze na temat jednego z moich ulubionych gatunków gier wideo.