Dobra, zanim ogłoszenie zwycięzców, kilka słów ode mnie. Mam prawo je napisać, bo w końcu dla Was omal nie dałem się zeżreć hordzie turystów, a poza tym narażałem życie i zdrowie, by raportować z pola boju... No dobra, przeginam. Każdy chciałby blogować z Banoi, bo to świetne miejsce i genialna zabawa. Wy pewnie niebawem przekonacie się o tym na swój sposób, ale od razu Wam mówię - warto tam kiedyś wyskoczyć także poza sezonem. Choćby na tydzień...
„To wszystko przez tego Scooby Doo” wmawiam sobie i próbuję się z tego śmiać, choć wcale nie jest mi wesoło. Wiercę się w łóżku, a zza okna docierają dziwne, niepokojące sygnały. Szmer wiatru, szum oceanu i niskie basowe brzmienie, jakby warkot silnika.
Nie pamiętam o której się kładłem, ale bolało mnie dosłownie wszystko. Chlapnąłem przy Luigim, że na blogu pytam o pomysły na atrakcje, więc włączył sobie google translatora i przeczytał wszystkie. Wychodziły mu tam rzecz jasna czasem jakieś głupoty, ale większość cholernik wyłapał z kontekstu i dalej wprowadzać. Ganialiśmy więc po wyspie, odznaczaliśmy linie na plaży małymi kamieniami, wspinaliśmy się na palmy, by wieszać na nich zagadki - spadłem i obtłukłem sobie ramię, bo niby czemu miałoby mi być za fajnie - a ile razy przy tym goniliśmy do hotelu po jakieś pierdoły, to bajka.
Za dużo gadam. Stanowczo za dużo gadam. Zdecydowanie stanowczo za dużo gadam. Cholera!
Tłumaczy mnie trochę, że byłem wczoraj w stanie, no powiedzmy rozkołysanym, a wtedy zbiera mi się na szczerość. Luigi zapytał co w życiu robiłem, to pojechałem z przygodami, jedną drugą, Europa na stopa, spanie na dworcu, spotkanie z Brucem Willisem. Ale ta kosmopolityczna gnida z sycylijskim uśmiechem zakodowała sobie tylko jedno. Że kiedyś byłem KaOwcem.
Zawziąłem się. Bo wiecie, jak mi kto wjedzie na ambicję, to gnam po całości, nie bacząc na koszta, czas i własne zdrowie. Ani cudze, jeśli mam być szczery i dokładny.
No więc po akcji z Jin kupiłem papugę. A właściwie cztery, ale to tylko dlatego, że jedna z nich uczyła się bardzo szybko nowych słów, a pozostałe nadawały się tylko do robienia jej chórku, więc z konieczności stanowiły pakiet. No to sobie pomyślałem, ty mnie laska jedną papugą, to ja cię z masowego rażenia ptasich BeeGees i tak zostałem menago ptasiego boysbandu. Jean Baptiste pośredniczył w transakcji, ogarnął nawet płatność kartą, ale przed wyrażeniem pełnej wdzięczności dla jego zaradności powstrzymuje mnie fakt, że wziął za te pozbawione piór papuzie wywłoki równowartość nowego Ipoda. No, ale to są te no... things I do for love. Czy raczej leczenia zranionej dumy.
Strach jest trochę jak Manga. Zaczyna się od wielkich oczu, a kończy uśmiechem pełnym zażenowania. Tak było, rzecz jasna i tym razem, bo Kenneth Ballard - menager hotelu, jakby ktoś nie zapamiętał - to naprawdę świetny facet i potraktował mnie bardzo miło.
No dobra, WOW! Muszę wam przyznać, Royal Palms Resort, że jak już dajecie pokój to nie ma wiochy! Apartament w którym przyjdzie mi mieszkać wygląda tak, że jak umrę, postawcie moją urnę na regale, na lewo od plazmy! Jest moc, mówię Wam!
Łóżko tak wielkie, że zmieściliby się w nim Stonesi całym składem, do tego z setką grouppies, wanna wielka jak olimpijski basen, a gdyby obsiać taras, to z plonów można by żyć z rok z nadkładką.
No dobra, trochę przesadzam, ale i tak pokój robi wrażenie. Spodziewałem się standardu, łóżko, telewizor i łazienka, gdzie jak siedzisz na tronie, to trzymasz nogi w brodziku prysznica, bo ciasno. A tu proszę, taka niespodzianka. Albo dyrekcji musi bardzo zależeć na tym blogu, albo naprawdę pomylili mnie z Jaggerem. Zaraz muszę sprawdzić czy z moimi ustami i fryzurą wszystko w porządku...
Recepcjonista ma na imię Luigi. Dziwne, bo jak mu się przyjrzeć, to jedyne co ma w sobie z Włocha to kropelka sosu Bolognese na mankiecie koszuli. Zachowuje się trochę jak Francuz, mówi jak Anglik, chód natomiast, gesty gdy przestaje się tak bardzo kontrolować to typowa amerykańska „wolność i swoboda jednostki”.
Po tym jak się zaczyna, trudno powiedzieć, że to przygoda marzeń. Siedzę w samolocie do Londynu, opóźniony jak cholera, jedno ramię zdążyło mi już omdleć przygniecione ciężarem współpasażera grubego jakby zjadł trzech innych, a od słuchania drugiego dostaję już świra. Serio, ledwie udaje mi się coś sensownego napisać.
Gdybym jeszcze miał na uszach słuchawki, myślę sobie, a może to już nawet modlitwa, w końcu brzmi tak błagalnie. Jednak zarówno Bóg, jak i stewardessy pozostają głusi na moje prośby.
Więc siedzę. Po lewej grubas właśnie chrapnął i zaślinił mi ucho, ale choćbym się zaparł, nie strącę. Po prawej gaduła nawija.