Recenzja Exile's End - retro indyk z Japonii - Danteveli - 17 listopada 2016

Recenzja Exile's End - retro indyk z Japonii

Danteveli ocenia: Exile's End
73

Retro stylistyka gier niezależnych staje się pewnym problemem. Z jakiegoś powodu twórcy indie masowo produkują tytuły nawiązujące graficznie do 8. i 16. bitowej epoki gier wideo. Z tego powodu przejadło mi się granie w tytuły, które nie dość, że są podobne do gier z lat 90. to jeszcze wszystkie wyglądają tak samo. Efektem takiej sytuacji jest to, że bardzo łatwo jest stracić z oczu interesujące i wartościowe pozycje. Exile's End pojawiło się rok temu na PC i przeszło bez jakiegokolwiek echa. Teraz tytuł ten wylądował na PlayStation 4. Czy gra ta jest na tyle dobra by zostać w końcu zauważonym?

 

Exile's End serwuje nam historię w stylu dobrego, klasycznego science fiction. Bierzemy udział w specjalnej misji ratunkowo-badawczej. Mamy wraz ze swymi kompanami wylądować na planecie, gdzie prowadzono jakieś eksperymenty ale coś tam nie wyszło. Na miejscu mamy uratować ocalałych i dowiedzieć się co nawaliło tak aby w przyszłości zapobiec tego sytuacjach na innych planetach zarządzanych przez tajemnicze koncerny. Niestety już lądowanie naszej ekipy nie wychodzi zbyt dobrze. Jesteśmy oddzieleni od naszego oddziału. Bezbronni i popsutym kombinezonem kosmicznym mamy przerwać w miejscu gdzie śmierć czi się na każdym kroku. Jeśli miałbym znaleźć jakieś słowa na opisanie fabuły tego tytułu to stawiam na konstrukcję, którą nazwę retro stylistykę filmową. Chodzi mi o rzeczy w stylu Another World czy Flashback. Produkcje z wielkimi aspiracjami ograniczone jednak przez ówczesną technologię. Exile's End stara się naśladować ich wzór w kreacji świata i atmosfery. Mamy mocny klimat przetrwania w dziwnym i wrogim nam miejscu. Scenki przerywnikowe budują całkiem fajną opowiastkę. Jednocześnie wszystko jest jedynie lekko zarysowane i żeby dowiedzieć się więcej powinniśmy zajrzeć do (nieistniejącej) instrukcji dołączonej do (nieistniejącego) kartridża z grą. Do mnie taki patent trafia od razu.

 

Rozgrywka tej produkcji inspirowana jest wspomnianymi wyżej klasykami. 2D połączone ze skakaniem po obcej nam planecie naszpikowanej wrogimi nam stworzeniami i pułapkami. Exile's End łączy w sobie elementy gry platformowej i przygodówki. Nie nazwałbym tego tytułu typową metroidvanią. Exile's End zawiera wszystkie elementy potrzebne by scharakteryzować rozgrywkę jako przedstawiciela gatunku – spadkobiercy Metroida. Dwuwymiarowa gra z power upami, sekretami i poznawaniem kolejnych części mapy dzięki nowym zdolnością. Po prostu wypisz wymaluj metroidvania. Ja jednak w trakcie gry czułem się jakbym grał w coś bardziej w stylu platformówek z Amigi czy Atari. Podczas rozgrywki towarzyszyło mi po prostu inne uczucie niż podczas przedzierania się przez gry w stylu Metroida i Castlevani. Może wynika to z tego, że Exile's End jest zdecydowanie bardziej bezwzględnym tytułem niż do tego przywykłem? Chodzi mi tu o trochę oldschoolowy poziom trudności, gdzie musieliśmy oberwać od wroga bo nie było jak uniknąć jego ataku.

 

Takie wrażenie może być wynikiem pierwszej godziny gry. Z początku jesteśmy bezbronni i bezradnie błąkamy się po planszach w poszukiwaniu sposobów na pchniecie gry do przodu. Ten fragment nie przypadł mi zbytnio do gustu. Mówiąc prawdę po pierwszych 20 minutach miałem dość i chciałem rzucić ten tytuł w kąt. Wytrwałem jednak i niczym w przypadku jajeczka jakie dostawałem kiedyś na Wielkanoc, przebiłem się do niespodzianki. Inaczej nie da się tego określić. Exile's End rozkręca się bardzo powoli ale w pewnym momencie nabiera rozpędu i wciąga jak moje ulubione tytuły z antycznych konsol. Musimy przyzwyczaić się do sterowania i ograniczeń tej produkcji ale nie jest to tak wielki wysiłek jak się nam wydawało na początku.

 

Wraz z rozszerzeniem arsenału broni i poszerzeniem wachlarza umiejętności naszego bohatera, gra staje się znacznie ciekawsza. Naprawdę czujemy ten przeskok z mięczaka do Supermana. Dobrym przykładem może być kwestia skakania. Na początku gry jeśli podskoczmy i spadniemy z wysoka to stracimy punkty życia lub z automatu zginiemy. Jednak dalej w grze wykonujemy podwójne podskoki i bez problemu lądujemy nawet gdy spadamy z olbrzymich wysokości. Tak jest z każdym elementem gry i muszę przyznać, że tego typu kontrast wychodzi grze na dobre.

 

Jedyne co pozostaje do końca to błąkanie się po lokacjach w poszukiwaniu sposobów na przedarcie się dalej. W grę wbudowany jest typowy backtracking. Po znalezieniu nowych ulepszeń naszego kombinezonu musimy wracać się do wcześniej odwiedzonych sektorów planety by otworzyć jakieś drzwi, znaleźć inne ulepszenie i wrócić się w kolejne miejsce. Nie jest to nic nadzwyczajnego, jednak w przypadku tej produkcji zazwyczaj musiałem się trochę naszukać i nakombinować nim trafiłem dokładnie na to co miałem zrobić. Z drugiej strony prowadziło to mnie do znalezienia masy sekretów i dodatkowych modyfikacji umiejętności naszej postaci.

 

 

Zarówno oprawa graficzna jak i dźwiękowa tej produkcji rozgrzewa moje zmrożone serce. Mamy tutaj stylistykę retro, która to przejadła mi się już jakieś 5 lat temu. Jednak inspiracja konkretnymi tytułami i pójście w stronę wyglądu rodem z Amigi prowadzi do interesujących elementów. Może to moje prywatne odczucie ale gry wydane na ten system były trochę bardziej mroczne i złowrogie. Zarówno muzyka jak i sfera wizualna produkcji takich jak Alien Breed czy wspomniane Another World budziły we mnie niepokój. To samo uczucie towarzyszyło mi podczas czasu spędzonego z Exile's End. Na serio soundtracku w wykonaniu Keiji Yamagishi nie da się przecenić. Podobnie z oprawą graficzną, za którą w znacznej części odpowiada twórca gry - Matt Fielding.

 

Dochodząc do końca tej recenzji postanowiłem zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Exile's End zostało w większości stworzone przez jednego człowieka. Matt Fielding dokonał wyczynu na miarę twórcy Axiom Verge - Toma Happa. Recenzowany tytuł skojarzył mi się właśnie z tamtym, genialnym tytułem. Kolejna mroczna, retro gra stworzona przez jednoosobowy zespół trafia prawie idealnie w mój gust.

 

Nie ma co ukrywać, że Exile's End jest produkcją jedynie dla wybranej grupki graczy. Meczący początek potrafi zniechęcić do gry. Sam miałem ochotę porzucić ten tytuł po pierwszych kilkunastu minutach rozgrywki. Jednak ci „wybrani” dostaną w swoje ręce coś magicznego. Zwłaszcza jeśli czują jakąkolwiek nostalgię do Amigi. Teraz żałuję, że nie zagrałem w ten tytuł wcześniej, kiedy pojawił się pierwotnie na pecetach. Mam nadzieję, że doczekamy się większej ilości gier indie, gdzie 8 i 16 bitowa stylistyka będzie służyła czemuś więcej niż oszczędności kasy.

Danteveli
17 listopada 2016 - 13:16