Estetyka piosenek Janis Joplin jest dzisiaj tak odległa od obowiązujących standardów jak aluminiowe latające spodki z lat 60 w porównaniu z najnowszym bombowcem stealth.
Z tą różnicą że spodki mnie śmieszą a muzyka Janis Joplin chwyta mnie niezmiennie za serce zapewne tak jak uczestników festiwalu Woodstok w 1969 roku.
Właśnie minęła 40 rocznica śmierci Janis Joplin, która chyba jako jedyna biała kobieta potrafiła śpiewać mieszankę bluesa i rocka jak czarni bluesmani. Bardzo charakterystyczny głos, pozwala natychmiast rozpoznać piosenkarkę i to on uczynił ją sławną.
Była brzydka, na studiach których zresztą nie ukończyła, została podobno wybrana najbrzydszą studentką na roku. Brała narkotyki, przeklinała, śmiała się za głośno, nie była medialna.
Jak na dzisiejsze normy była zaprzeczeniem wymuskanych piękności które królują dzisiaj na listach przebojów. Tylko co z tego skoro śpiewała jak nikt inny. Nie spodziewam się że ktoś przyzwyczajony do dzisiejszych rytmów i nigdy nie słyszący wcześniej Janis pokocha ją od pierwszego utworu. Zdaję sobie sprawę że te czasy dawno już minęły ale dla mnie i tak nadal jej piosenki brzmią świeżo i piorunująco.
Jej kariera była krótka lecz bardzo intensywna. Janis Joplin zmarła w wyniku przedawkowania narkotyków w wieku 27 lat, tak naprawdę na początku wielkiej kariery, dołączając do sporej grupy wielkich których odebrały nam prochy.
Jechałem sobie ostatnio do Nowego Sącza (dla tych co nie wiedzą to Nowy Sącz to takie góry tylko nie do końca), jesiennymi kolorowymi dolinami, piękne pejzaże, lekko mżył deszczyk i do tego piosenki Janis Joplin, trochę smutne, bardzo emocjonalne, czasami poetyckie. To są chwile których nie oddam tak łatwo. Janis to dla mnie Królowa Rocka a co najmniej pierwsza baronowa.
Ukochane "Piece of my heart" z którym dorastałem.
Emocjonalne "Cry Baby"
Sentymentalne "Summertime"
Wszystko na żywo, bez poprawiania elektronicznego głosu i equalizerów.