Polski serial sensacyjny - to brzmi dumnie - promilus - 21 lipca 2011

Polski serial sensacyjny - to brzmi dumnie

Polski serial. Pierwsze skojarzenia? Telenowele, produkcje dla kur domowych i ich kogutów, sieczka, nie da się tego oglądać, nuda. Ale, czy tak jest zawsze? Nie. Są takie seriale, z których możemy być dumni.

Popatrzmy na ostatnie kilkanaście lat. I tak wiele, ale co zrobić? W Polsce, jeśli pojawi się dobry serial, to zaraz jest zdejmowany (lub „ulepszany”), a na następny trzeba czekać nawet latami.

Po trzeciej serii Ekstradycji, nastąpiła dłuższa posucha dla fanów gatunku. Dopiero po czterech latach w telewizji pojawiła się nowość, którą zresztą wyreżyserował ten sam reżyser, co serial z Markiem Kondratem – Janusz Wójcik. Tym serialem była „Sfora” z wybitną kreacją Krzysztofa Kolbergera w drugoplanowej roli mafioza. Produkcja ta opowiada o grupie przyjaciół - policjantów i prokuratora - która wypowiada wojnę mafii, nierzadko działając na granicy prawa. Serial miał swoje momenty, ale przy produkcjach, które powstały kilka lat później wypada blado. „Sfora” doczekała się po dłuższej przerwie niewiele gorszej drugiej serii.

Niedługo po nim pojawiła się polsatowska „Fala zbrodni”. Serial miał swoich fanów, dla mnie jednak zaraz po pierwszej serii przerodził się w tasiemca bez ładu i składu. Bohaterowie byli mało wyraziści, lokacje kiepskie, a nawet takie bzdury jak nieprzerwana słoneczna pogoda potrafiły zepsuć końcowy efekt. Jak to w Polsacie.

Rok 2004 był dla świata seriali prawdziwym przełomem. Oto w telewizji pojawił się „Lost”, ale prawdziwą bombą był nakręcony w Polsce „Oficer”;) Serial szybko zaskarbił sobie uznanie widowni. Pokazał coś czego w Polsce często się nie pokazuje: gliniarza rozpracowującego od środka grupę przestępczą. Kto wie, może Scorsese, robiąc „Infiltrację”, kopiował też od nas, a nie tylko od JapończykówJ „Oficer” wypromował dwie dzisiejsze gwiazdy – Szyca i Małaszyńskiego, wtedy słabo znanych aktorów.  Ten drugi, gdy spojrzymy na jego późniejsze, marnej jakości, dokonania zagrał być może rolę życia,. Jego bohater – „Grand” jest dzisiaj jednym z najciekawszych „złych kolesi” polskiego kina i telewizji.

„Oficer” miał na tyle wysoką oglądalność, że postanowiono go kontynuować. Druga seria pełna dobrych pomysłów irytowała jednak najgorszym dźwiękiem i muzyką od czasów niemego kina. Właściwie cały czas w tle było słychać złowrogie nuty. Normalny dialog o dupie Maryny co kwestię był przerywany bezsensownie wstawionym „tutudumem”. Czuć było niewykorzystany potencjał. Zamiast wystraszonej panny, w głównej roli należało wstawić Sznajdera – również nową postać graną przez Cezarego Pazurę, ale postać o wiele ciekawszą. Twórcy polecieli w ewidentnie złym kierunku. Smutno mi było, gdy Sznajder nagle przestał pić. Choć brzmi to dziwnie, to jednak serialowi bardziej przydawał się pijany bohater, a nie bohater abstynent.  Po drugiej serii pojawiła się i trzecia – najprawdopodobniej ostatnia. Jedno słowo mi się z nią najbardziej kojarzyło – przekombinowana. Żadna nowość. Pierwsza seria była najlepsza.

Pisałem o pijanym policjancie, który dobrze sprawdza się w serialach sensacyjnych. Patryk Vega widocznie był tego świadomy, bo w jego serialu pili niemal wszyscy i niemal cały czas. „Pitbull”, bo o nim mowa, poleciał ostro po bandzie. Serial, który nie miał prawa pojawić się w polskiej telewizji, jednak się w niej pojawił. Reżyser widocznie trafił na dobrych ludzi, nie bojących się kontrowersji. Miał szczęście. Jego bohaterowie nie tylko pili, ale i przeklinali jak pod budką z piwem, a budowanie dobrego wizerunku polskiego policjanta było absolutnym zaprzeczeniem tego co się działo na ekranie. Vega w dużym stopniu oparł się na faktach. Sam kilka lat wcześniej zrobił serial dokumentalny „Prawdziwe psy”, który bynajmniej nie był puszczany w Animal Planet, a w nocnym paśmie TVP.

„Pitbull”, podobnie jak „Oficer”, doczekał się trzech serii. Kolejne nie przeszły już tak łatwo przez sito cenzury. Pojawiły się dziwaczne „zagłuszacze” bluzgów. Coraz wyraźniej serial inspirował się kryminalną najnowszą historia Polski. Pojawiali się nowi bohaterowie, starzy byli zaś coraz mniej kontrowersyjni. Właściwie w całej ekipie nie było słabych punktów, nawet Weronika Rosati dawała radę.

W roku 2007 pojawił się moim zdaniem najlepszy polski serial sensacyjny wszech czasów. „Odwróceni” to produkcja, która nie miałaby się czego wstydzić na zachodzie. W tym serialu wszystko było dobre i bardzo dobre. Na początek historia. Scenariusz w dużej mierze został oparty o dokument ”Alfabet mafii”, który z kolei opowiadał o gangach działających głównie w Pruszkowie i Wołominie. W „Odwróconych” bardzo łatwo można było skojarzyć , kto jest kim - kto jest Pershingiem, a kto Masą. Kto znał historię polskiej mafii („w Polsce, głąbie, nie ma mafii”) mógł się tez domyślić kolejnych wątków. Przy obu serialach pracowali zresztą ekipy w zbliżonym składzie.

Drugi złoty medal należy się za bohaterów z krwi i kości. W Polsce to wyjątek, by aż tylu bohaterów było tak dokładnie opisanych i ciekawych. Scenarzyści nie szczędzili im „złotych myśli”, dobrych żartów i gangsterskiej nowomowy. Nie wyszłoby to tak pięknie, gdyby nie aktorzy. Musiałbym wszystkich wymienić, bo wszyscy byli znakomici. Wyróżnić należy dodatkowo Grabowskiego, który fanów „Świata według Kiepskich” swoją rolą mógł wprawić w osłupienie. Artur Żmijewski przypomniał, że kiedyś grywał role takie jak w „Psach 2” i tego talentu, mimo wielu lat w „Na dobre i na złe”, mu nie ubyło.

Trzecie złoto za klimat, czyli muzykę, zdjęcia  i… cliffhangery. Za serial zabrali się prawdziwi profesjonaliści. Gdy oglądałem go pierwszy raz, nie mogłem wyjść  podziwu. O kurczę, jaką muzykę podstawili, o kurcze jakie zdjęcia, jaki kolor. O, i cliffhanger - jak w amerykańskim serialu!

Serial nie doczekał się kontynuacji, ale jako format został sprzedany za granicę. Doczekał się za to filmu z Pawłem Małaszyńskim, będącego zlepkiem scen z serialu plus historia pewnego dziennikarza. Słabo to wyszło, to może i dobrze, że nie zrobili nowej serii, a może czekają na odrodzenie się mafii, której działanie stanie się gotowym materiałem na serial?

Nie oglądałem „Gliny”, a to podobno też jest dobry serial. Nie wątpię i polecam w ciemno;) Wystarczy mi, że wyreżyserował go Pasikowski. Oglądałem i nie polecam zaś „Kryminalnych”, a o takich wynalazkach jak W11 nie ma sensu wspominać. Może przy okazji felietonu o najgorszych produkcjach telewizyjnych.

promilus
21 lipca 2011 - 21:00