O północy w Paryżu - recenzja baśniowej komedii - promilus - 31 sierpnia 2011

O północy w Paryżu - recenzja baśniowej komedii

Najnowszy film Allena niektórzy okrzyknęli największym jego osiągnięciem od 20 lat. Nie widziałem wszystkich tych filmów jakie przez dwie dekady się przewinęło. Było ich sporo, bo najbardziej znany na świecie neurotyk robi je taśmowo – przynajmniej jeden rocznie. „O północy w Paryżu” to nie jest film który bez wahania postawiłbym na tej samej półce co Annie Hall. Znalazłby się niżej. Paryż jest piękny, smaczki są fajne, ale nie można na tym budować całego filmu.

Allen to w naszym kraju ewenement. Zdarzyło się już nawet, że jeden z jego filmów obejrzało więcej Polaków, niż Amerykanów! Wszystko wskazuje na to, że „O północy w Paryżu” także sporo zarobi.

Tym razem mamy do czynienia z baśniową komedią. Głównym bohaterem jest, grany przez Owena Wilsona, Gil (z takim imieniem w Polsce nie miałby życia). Gil jest wziętym scenarzystą, który pragnie zostać wielkim pisarzem. Ma uroczą dziewczynę i już nie tak uroczych teściów, z którymi odwiedza Paryż. Gil kocha Paryż, a szczególnie deszczowy Paryż z lat dwudziestych. Jest to romantyk, który idealizuje dawne czasu i ciągle żałuje, że nie urodził się 100 lat wcześniej. Pewnego dnia Gil, jak to w baśni, cofa się do swojej ulubionej epoki. A tam na ulicach i w kawiarniach spotyka więcej znanych ludzi, niż przechodniów o nic nie mówiących nazwiskach. Gil przenosi się w czasie tylko o północy, rano wraca do współczesnej Francji. Czy wyidealizowana epoka rzeczywiście okaże się taka, jak ją sobie Gil wymarzył? Tego dowiecie się w kinach! (pozdrawiam, dystrybutor filmu)

„O północy w Paryżu” to bardzo dobry film dla dwojga, jeszcze lepszy dla samych kobiet, a już idealny dla… dzieci. No, może lekko przesadziłem, bo powinien się spodobać także tym, którzy uwielbiają różne "smaczki". A czym są te smaczki? To przede wszystkim bohaterowie przeszłości. Gil spotyka na swej drodze sławnych pisarzy, malarzy, filmowców. Szczególnie udane są pogawędki z surrealistami. To może się podobać. Poznawanie nowych bohaterów i rozpoznawanie w epizodach znanych twarzy, to największe zalety tego filmu, więc nie zdradzę kogo dokładnie będzie można zobaczyć.

Dobre dialogi, monologi, cięte riposty – tego tu nie ma. Można się czasem uśmiechnąć, głównie dzięki wspomnianym smaczkom, ale to nie jest film, po którym zaboli was ze śmiechu brzuch. Wątek romantyczny - co będzie ważną informacją dla par – jest za to dosyć oryginalny. Nie każdemu się spodoba, bo na dobrą sprawę to promuje zdradę.

Jest to w jakimś stopniu baśń, więc i morał jest – do przemyślenia dla idealizujących historię. I byłbym zapomniał PARYŻ! Spacerom nie ma końca. Fragmenty filmu, albo nawet sam początek mógłby posłużyć do sklejenie filmiku promocyjnego miasta. Nie czekałem do napisów końcowych, ale zapewne na końcu była jakaś wzmianka o dofinansowaniu dzieła przez francuskie ministerstwo kultury.

promilus
31 sierpnia 2011 - 21:59