Jako miłośnika e-sportu opis filmu "Jesteś tam?" na Filmwebie bez problemu przyciągnął moją uwagę - "Młody Holender, zawodowy gracz, jeździ po świecie i gra w turniejach gier komputerowych. Kiedy w Tajpej poznaje młodą dziewczynę zbliżenie się do niej w realu okazuje się niezwykle trudne. Zostaje w Second Life.".
"Seems legit" - pomyślałem.
Temat wybrany przez twórców nie należy do najtrudniejszych, a jest przy tym dosyć oryginalny, ponieważ filmów ukazujących życie pro-gamerów nie ma w ogóle. Z tego tematu można było zrobić komedię romantyczną, dramat czy nawet groteskę - wszystko z pozytywnym skutkiem.
Niestety film okazał się wielkim niewypałem. Początek jest nienajgorszy, jednak wraz z upływającymi minutami akcja zwalnia coraz bardziej, aż do fatalnego, nic nie znaczącego zakończenia. Można śmiało powiedzieć, że po pierwszych 20 minutach filmu już nic znaczącego się nie wydarzy.
Sama fabuła też nie należy do najlepszych, powiedziałbym wręcz, że jest mocno naciągana. Sytuacji nie poprawia też aktorstwo, które ledwie przebija poziom prezentowany w "Trudnych Sprawach".
Reżyser podczas kręcenia "Jesteś tam?" postawił na znany z azjatyckich filmów minimalizm i celowe przeciąganie scen. Niestety zrobił to na tyle nieudolnie, że kolejne statyczne obrazki, prezentowane nam podczas seansu, zamiast urzekać, irytują.
Nikomu nie polecam oglądania "Jesteś tam?". Zmarnowałem przy tym gniocie 90 minut. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł czerpać przyjemność z seansu. Ocena? 1/10 i znak srakości.