W ostatnim odcinku „Rodziny Soprano” umiera Christopher. „Milczenie Owiec” kończy zaskakujący zwrot akcji – okazuje się, że połowa filmu to był sen psychopaty… Co najbardziej wkurza w recenzjach i komentarzach pod filmami? Nie trolling, nie spam, a spoilery. Spoilery nieoznaczone.
Oczywiście obydwa zakończenia są zmyślone (a może nie?). Chciałem was obudzić w ten upalny dzień. Nic tak nie budzi jak złość. „No nie, muszę powiedzieć temu człowiekowi z Internetu co o nim myślę! „. Udało się? Żyjecie? Jeśli czytacie ten tekst nocą i macie wyjebane na upał, to teraz musicie być nabuzowani jak Najman przed walką z Małyszem. Wasza wina (Towarzyszu). Normalni ludzie czytają blogi w pracy i na lekcjach w szkole.
Żeby nie zgubić wątku to trzeba go odnaleźć (P. Coelho). Ostatnimi czasu zdiagnozowałem u siebie pewną przypadłość, która – sądząc po komentarzach w Internecie – jest większą plagą niż prokrastynacja. Gdy oglądam film, to przez większość seansu rozkminiam jak się zakończy. O ile nie dotyczy to większość komedii (bo niektóre potrafiły zaskoczyć), to oglądając pierwszy z brzegu thriller uruchamiam szare komórki w poszukiwaniu łącza ze scenarzystą. I tak myślę przez cały film. Ta panna to ma duże cycki – ona zginie jako pierwsza. A ten murzyn – jak to murzyn - przeżyje do końca, albo zginie jako jeden z ostatnich. Kto w tym filmie zabija?!
Choroba, którą roboczo nazwę spoilerofobią pojawiła się po całej serii filmów z gatunku (a może gromady lub podgromady?) mind fuck. Dla tych, którzy jeszcze nie posiedli tajemnej wiedzy o tym czym jest mind fuck wyjaśniam – są to filmy, po których wasza szczęka wbija się w podłogę. Wbija się z powodu zakończenia, które odwraca wszystko do góry nogami. Dobry bohater okazuje się złym, tak w ogóle to cały film był snem dziesięciolatka, a ten dziesięciolatek to był duch, który myślał że jest człowiekiem. Zapewne każdy kinoman dobrze pamięta swojego pierwszego mind fucka. Mnie rozdziewiczył film stosunkowo młody: „Tożsamość”. Dopiero po nim zobaczyłem starsze produkcje, które zaskakiwały jak hiszpańska inkwizycja. Zatem „Tożsamość”, głownie przez pewien sentyment i wspomnienie szczęki na podłodze, uważam za film wybitny (!). Nie śmiać się. Oglądam thriller, który, jak nauczyło doświadczenie zakończy wygrana dobra ze złem lub odwrotnie i to wszystko. Nie przywykłem do zakończeń, które zmuszają do przemyślenia i próby zrozumienia tego co przed chwilą zobaczyłem. Przede mną był „Donnie Darko”, „Memento” i wiele innych mind fucków, które wgniatają w fotel jak Porsche 911. Dwuletnie, garażowane.
Spoilerofobia w ostatnim stadium ma to do siebie, że chory zaczyna tak wielką wagę przykładać do zakończenia, że wszystko co dzieje się przedtem jest małoistotne. Jeszcze do tego nie dotarłem, ale zawyżanie (bo dobre zakończenie) i zaniżanie (to ma być zakończenie?!) ocen nawet o 2 punkty w skali filmwebu weszło mi w krew. Przyznaję się teraz do tego niczym alkoholik na pierwszym spotkaniu AA. Jestem spoilerofobem. Choroba nieuleczalna. Wielkie wytwórnie żyją w zmowie i zakończenia mind fuckowe są coraz częstszym zjawiskiem. Walić to, że nie maja sensu („Turysta”).
Na nowo uczę się, by pamiętać o tym, że przed zakończeniem też bywa zajebiście. Pomimo tego, że nie ma bunkrów. Choroba daje o sobie znać i z bólem przyznaję, że ciekawym zakończeniem pół amatorski film może zyskać moje uznanie i znaczek jakości. Wyobraźcie sobie świat bez spoilerów. Wszyscy rozmawiają ze sobą o fabule filmów, zdradzają zakończenie. I wyobraźcie sobie teraz, że nie ma z tego powodu strzelanin i terroryzmu. Niemożliwe. Jak wiele tracimy z filmu po poznaniu jego zakończenia? Ja boję się spoilerów. Po przypadkowym wpadnięciu na opis końcówki czasem zupełnie mija mi ochota na zobaczenie filmu.