Dokładnie rok temu, 8 czerwca, opublikowałam na Gameplay'u recenzję Botaniculi. Już wówczas zachwycałam się wspaniałym udźwiękowieniem gry, za które odpowiada czeski duet DVA. Kilka dni temu, słuchając soundtracku, pomyślałam, że rewelacyjnym doświadczeniem byłoby usłyszeć tę niepojętą muzykę na żywo - widząc, jakie instrumenty i narzędzia są wykorzystywane w utworach. Nie czekałam długo. Zaledwie dwa dni później na Facebooku moim oczom ukazała się notka, że nazajutrz DVA będzie gościło w jednym z poznańskich klubów. Dokonało się. Byłam, zobaczyłam, oniemiałam...
Zespół DVA tworzy rodzeństwo - Bara i Jan Kratochvil. Ona - drobna, niska, wesoła, szalona. On - wysoki, z rudą czupryną, nieco zachowawczy. Duet jest nietypowy. Słuchając ich tekstów, zaczynamy intensywnie myśleć - co to za język? Jedne utwory brzmią jakby po francusku, inne zyskują twardość kojarzącą się z brzmieniem języków skandynawskich, jeszcze inne przywodzą na myśl węgierski. Wszystko brzmi bardzo wiarygodnie, a jednak słowa "jakby" i "kojarzyć" grają tutaj pierwsze skrzypce, bowiem DVA śpiewają w wymyślonych przez siebie językach (zadarza się jednak, że użyte słowa odpowiadają rzeczywistym). Wiarygodność polega na tym, że słuchając ich muzyki, każdy w głębi wie, o czym traktują piosenki. Przy okazji pierwszego albumu Fonók wykonawcy twierdzili, iż płyta jest utrzymana w duchu folkloru nieistniejących narodów. Mam wrażenie, że to sformułowanie idealnie określa całość twórczości DVA.
Warstwa muzyczna jest równie interesująca. Przy soundtracku z Botaniculi wielokrotnie zastanawiałam się, jakie instrumenty wydają tak nietypowe dźwięki. DVA wyznaje zasadę, że wszystko, co wydaje dźwięk, może sprawdzić się w ich utworach. Gitara, saksofon, banjo - to podstawa. Do tego dochodzi urządzenie elektroniczne, w które Bara dmie (saksofon elektroniczny?), a wyglądem przypomina kosmiczną rurę odkurzacza, jest też czerwone malutkie zabawkowe pianinko, przypalony garnek średniej wielkości, wesoły dziecięcy megafon, no i kable. Tak, kable. Każdy zakończony jest z dwóch stron wtyczką. Gdy jedna jest podłączona do głośnika, drugą można pocierać skórę, można uderzać o dłoń i w ten sposób uzyskujemy dźwięki. Wszystkie sekwencje są na żywo nagrywane i loopowane, później steruje nimi Jan. Bara hipnotyzuje swoim głosem, który ma wiele wcieleń, od delikatnego i popowego po niemalże operowy.
Przed koncertem wyczytałam, że DVA to jazda obowiazkowa dla fanów Sigur Ros, Mum czy Coco Rosie. Coś w tym jest, jednak wszystkim trzem z pewnością brakuje szaleństwa, kabaretowego wręcz dowcipu, od którego Bara nie stroni. Podczas poznańskiego spotkania mieliśmy okazję zobaczyć, jak zespół sobie radzi w kryzysowych sytuacjach. W trakcie jednej piosenki pękła struna w gitarze. Bara dzielnie improwizowała, cierpliwie czekając, by Jan do niej dołączył. Koncert DVA to trzymające w napięciu widowisko - widz nie jest w stanie domyślić się, co będzie dalej. Jakie instrumenty wyciągną zza pazuchy? W jakim niby języku zaśpiewa Bara? W jakim duchu będzie utrzymana kolejna propozycja - tango? Niemiecki punk?
Zespół ma na koncie pięć płyt. Dwa soundtracki - do wspomnianej już Botaniculi oraz filmu Roberta Wiene'a - Gabinet doktora Caligari, dwie osobne - Fonók oraz HU, i jedną składankę Kollektt8, na której znajdują się kompozycje stworzone do sztuk teatralnych (gdyż DVA współpracował m.in. z Teatrem DNO i Teatrem Husa).
DVA nie pierwszy raz odwiedziali Polskę, dlatego miejcie oczy szeroko otwarte, a być może wkrótce i w waszym mieście zagości ten nietypowy duet. Juchu!
Do posłuchania na Soundcloud.