Nie jestem do końca przekonana, czy Botanicula jest grą. Moim zdaniem to swoiste dzieło sztuki, gdzie element samego „grania” pozwala brnąć w głąb fabuły tylko po to, by móc nacieszyć oko kolejnymi obrazami. W Botaniculi niewątpliwie do czynienia mamy z fantastycznym popisem wyobraźni twórców względem wykreowanego świata, gdzie każdy szczegół ma olbrzymie znaczenie. Ale... od początku.
Jak sama nazwa wskazuje, akcja rozgrywa się w świecie przyrody. Jednak nie jest to świat rodem z podręczników do biologii. Na drzewku, miejscu zamieszkania przeróżnych stworów, cudaków, leśnych kreaturek, lęgną się wredne pajęczaki, które by rosnąć wysysają życie skąd popadnie. Spustoszenie dotyka nie tylko drzewo, ale samych jego mieszkańców. Ostatnie nasionko z drzewa, które w razie katastrofy może dać nowe schronienie stworom, wpada w posiadanie wesołej gromadki leśnych ludków. Bowiem do dyspozycji mamy aż pięciu bohaterów, którzy wspólnie pokonują przeciwności losu. Chodzimy w grupie, ponieważ nigdy nie wiadomo, czyje umiejętności przydadzą się w wykonywaniu zadań. Pan Makówka jest szefem, pan Szyszka unosi się na wodzie, pan Gałązka ma teleskopowe... gałązki, pan Piórko potrafi latać, zaś pan Grzybek jest... grzybkiem. Postaci nazwałam po swojemu. Jak się okazuje moja interpretacja nie pokrywa się zupełnie z oficjalną wersją, gdyż mamy ponoć do czynienia z: Mr. Lantern, Mr. Twig, Mr. Poppy Head, Mr. Feather oraz Mrs. Mushroom.
Przedstawione uniwersum ogranicza się do drzewa. Mimo tego świat urzeka – grafiką, wyobraźnią, kolorami. Na każdej planszy możemy zauważyć coś osobliwego. Nic nie zostało na nich umieszczone bez przyczyny. Na poziomie „korzeni” gra się nieco komplikuje – wchodzimy w przestwór tuneli, początkowo odkrywamy nowe miejsca, potem zaczynamy kręcić się w kółko, mając wrażenie, że ciągle nam coś umyka, bo powinniśmy coś znaleźć... Tymczasem chodzimy, chodzimy i niczego nowego nie odnajdujemy. Sytuacja ta doprowadziła mnie do niewielkiej frustracji, więc wzięłam kartkę i długopis, a następnie rozrysowałam sobie system tuneli i od razu poznajdowałam nieodkryte dotąd przestworza. Metodę serdecznie polecam tym, którzy gubią się w terenie ;)
Główne zadania polegają zazwyczaj na znajdowaniu potrzebnych przedmiotów. Komuś zgubiły się dzieci – trzeba je odnaleźć. Cudak zgubił piórka – trzeba mu pomóc. Drzewni sąsiedzi są w potrzebie – wesoła gromadka uczyni wszystko, by przywrócić uśmiech na ich obliczach. Wchodząc w interakcję z niektórymi postaciami, dowiadujemy się dzięki sympatycznym animacjom o poczynaniach pajęczaków. Zadania są proste i intuicyjne, dlatego przyjemność będą mieli i młodsi, i starsi. Obok głównych misji, które decydują o tym, czy posuniemy się z fabułą naprzód, istnieją drobniejsze zadania, za które otrzymujemy karty – im więcej ich zgromadzimy, tym więcej prezentów (dosłownie!) na koniec gry otrzymamy. Zatem trzeba być bardzo uważnym w poszukiwaniu „klikalnych” elementów planszy. Czasem wydaje się, że mimo iż możemy kliknąć w danego robaczka, nic nowego to nie wnosi, gdyż nie dzieje się nic spektakularnego. W takich sytuacjach trzeba cierpliwie klikać klikać klikać, aż uda się nam coś wyklikać.
Na uwagę, prócz wizualiów, zasługuje strefa dźwiękowa. W dialogach przeważa przeuroczy bełkot, gdy leśne ludki się boją – krzyczą, gdy uda im się zrealizować dane zdanie wydobywają z siebie chóralne „juchu!”. Pozostając pod urokiem Botaniculi, zaczęłam owe „juchu!” stosować na co dzień. Jak bardzo weszło mi to w krew uświadomiłam sobie, kiedy odebrawszy przesyłkę od listonosza, ledwo zamknąwszy drzwi, wyszczerzyłam się do kota krzycząc „juchu!”. Kota wyglądała na zażenowaną. Warstwa dźwiękowa wspaniale komponuje się z wizualną. Na wielkie oklaski zasługuje zespół DVA, który swoim elektroniczno-cyrkowo-organicznym charakterem rewelacyjnie wpisuje się w świat przedstawiony w Botaniculi. Być może grając nie wychwycimy pewnych smaczków czyhających na odbiorców, dlatego zachęcam by poświecić nieco uwagi samej muzyce. O jakich smaczkach mowa? Twórcy inspirowali się dziełami kultury, jakimi są Gwiezdne Wojny (odgłos mieczy świetlnych), Pacman (melodyjka w interpretacji duetu), Frankenstein czy japoński film Zatoichi. Uwagę przyciąga również utwór zatytułowany Mrs. Mushroom likes LCD Soundsystem, który jest luźną interpretacją utworu LCD Soundsystem – Dance Yrself Clean. Tyle udało mi się wychwycić, ale nie zdziwiłabym się, gdyby podobnych nawiązań było więcej.
Podsumowując – jeśli nie ogranicza Cię wyobraźnia i masz ochotę odpłynąć w fantastyczny świat przyrody, jeśli chcesz sprawdzić, jak zachowuje się powierzona piątka pod wpływem substancji halucynogennych, jeśli chcesz poznać marzenia bohaterów, nacieszyć oko i ucho, poznać humor leśnych stworów – zdecydowanie jest to gra dla Ciebie. Niezależnie od tego, czy masz lat 5 czy 85.
OCENA: 10/10