Simon Beckett karierę pisarza rozpoczął od wielkiego sukcesu. Jego pierwsza książka Chemia śmierci została nawet nominowana przez Stowarzyszenie Pisarzy Literatury Kryminalnej do prestiżowej nagrody Złotego Sztyletu. Thriller ten był początkiem czterotomowej powieści o doktorze Hunterze, wybitnym antropologu sądowym. Niestety, w moim odczuciu każda kolejna książka oddala się poziomem od pierwszej. Po przeczytaniu Wołania grobu obiecałam sobie, że już więcej nie zainwestuję w kolejną powieść Becketta. Jednak, gdy na półkach sklepowych zobaczyłam Rany kamieni (ale w promocji!), przyzwyczajenie i konsekwencja wzięły górę. Czy słusznie?
Rany kamieni zrywają z doktorem Hunterem i tajemniczymi morderstwami. Ta powieść to niezależna historia z nowymi bohaterami. Czy nowa konwencja się sprawdziła?
Zaczyna się tajemniczo. Głównego bohatera, narratora książki, poznajemy w trakcie ucieczki. Nie wiemy przed kim, przed czym ucieka. Gdzieś we Francji porzuca auto, w pobliskim strumieniu stara się wyczyścić ślady krwi z tapicerki. Odkręca tablice rejestracyjne, niszczy telefon i z plecakiem na grzbiecie rusza przed siebie. Nie wie, dokąd się udać, wie jednak, że nie chce rzucać się w oczy - zwłaszcza policji. Ledwo rozpoczyna swą wędrówkę wzdłuż pobliskiej szosy, gdy widzi nadjeżdżający radiowóz. W popłochu rzuca się do ucieczki w przydrożne chaszcze. Nie spodziewa się zupełnie, że wpadnie tam w pułapkę. Wydarzenia te sprawią, że zatrzyma się na długie tygodnie na farmie, która prowadzona jest przez dwie młode siostry i budzącego grozę ojca.
Początek jest całkiem niezły. Intryguje nas Sean, chcemy poznać tajemnicę, jaką trzyma w sobie. Pomagają nam w tym jego wspomnienia z Londynu. Towarzyszą nam mieszane uczucia - wiemy, że się boi, męczą go koszmary - jednak jego niepokój nie jest zaraźliwy. Poznajemy mieszkańców zaniedbanej farmy i mamy ochotę stamtąd jak najszybciej uciec, jednak Sean tego nie robi. Młodsza z sióstr, Gratchen, od samego początku wydaje się dziwna, jednak jej potencjał nie zostaje w pełni wykorzystany przez autora. Namnażające się tajemnice ciekawią, ale nie powodują wielkiej ekscytacji. Czyta się sprawnie - lektura na 2-3 dłuższe wieczory. Jednak wraz z ostatnią stroną nie można pozbyć się uczucia smutku oraz refleksji, że forma Becketta znana z Chemii śmierci czy z Zapisane w kościach chyba już nie wróci.
Nie była to najgorsza lektura, jaką przyszło mi przeczytać, lecz dużo brakowało jej do tego, by być zwyczajnie dobrą. Główny mój zarzut tyczy się samej historii - brakuje jej polotu. Po skończeniu książki odkłada się ją na półkę i zupełnie się o niej nie myśli. Jeśli macie dużo wolnego czasu i nie żal Wam poświęcić go na przeczytanie całkiem średniego thrillera - droga wolna. Wielbicielom emocji, wartkiej akcji radzę poszukać innej pozycji. Czas na coś ambitniejszego...
PS Drażnią mnie również tytuły, jakie nadaje Beckett swoim powieściom. Bardziej pompatycznych nie ma...