A co by było, gdyby ewolucja zrobiła nam psikus? Zamiast wyprowadzić człowieka na szczyt drabiny, sprawiłaby, że na prowadzenie wyszłyby... delfiny? Delfiny przystosowane do życia na lądzie, delfiny inteligentne, które zamiast płetw miałyby ręce? Jaką pozycję zajmowaliby wówczas ludzie? Tomasz Matkowski w swej książce I Bóg stworzył delfina, czyli potrawka z człowieków snuje właśnie taką wizję - przekomiczną, lecz jednocześnie przerażającą. Czy warto?
I Bóg stworzył delfina wprowadza nas w świat alternatywny. Rządzą delfiny - prowadzą życie towarzyskie, spotykają się w restauracjach, popijając piwko meduzowe. Żyją dokładnie tak jak my - chodzą do pracy, zakochują się, rozmyślają, marzą. Jednak nie jest to opowieść o regularnym życiu delfinów. Głównym bohaterem jest komisarz, pracujący w policji - błyskotliwy, oczytany, cytujący w myślach fragmenty dzieł (również mojego ulubionego) Dürrenmatta. Trwa śledztwo - ktoś poluje na delfiny, morduje je i wykrawa z nich najsmaczniejsze kąski. Brzmi znajomo? Razem z detektywem musimy odkryć sprawcę. Mamy grupkę podejrzanych, którą komisarz bacznie obserwuje. Jednak szybko okazuje się, że dzięki bardzo aktywnemu mordercy grono podejrzanych w zastraszającym tempie się kurczy. Na domiar złego, do Ziemi zbliża się niebezpieczna kometa, nad której zmianą toru lotu pracują najznamienitsi delfini profesorowie.
Jedną z osób budzących wątpliwość komisarza jest Emilia, delfinica mocno zaangażowana w ruch obrony zwierząt. Dzięki niej poznajemy istotne informacje na temat pozycji ludzi, a raczej... człowieków. Człowieki występują tutaj jako zwierzątka. Najczęściej występującym jest człowiek właściwy, jednak delfiny zaingerowały, by stworzyć kilka podgatunków: człowieka rogatego czy też gigantycznego (tego hoduje się przede wszystkim dla jego mięsa). Istnieje również odmiana karłowata. Człowieki występują w cyrku, gdzie odgrywają scenki. Delfiny boki zrywają, kiedy widzą człowieków, którzy poprzebierani w kostiumy kąpielowe udają, że idą na plażę. Z bezemocjonalnego opisu dowiadujemy się o tradycji towarzyszącej świętu Bożego Poczęcia, kiedy to człowieki lilipucie są zarzynane. Ciśnie się jeden wniosek - wesoło nie mamy.
Szybko zdajemy sobie sprawę, że jako gatunek ludzki w świecie rzeczywistym wypowiadamy się równie beznamiętnie, oglądając misie czy inne tygrysy w zoo, które robią śmieszne rzeczy. Nie interesuje nas sposób traktowania zwierząt, które później lądują na talerzu. Z tego też powodu metafora Matkowskiego może jest mocna, ale za to bardzo obrazowa.
Książkę I Bóg stworzył delfina należy traktować jako ciekawostkę. Czyta się ją dobrze, choć momentami nużą wywody komisarza, które absolutnie nic nie wnoszą do akcji, a tylko niecierpliwią czytelnika, który pragnie wiedzieć, kto morduje. Przyjemność natomiast sprawia poszukiwanie pewnych nawiązań popkulturowych. Podsumowując: dzieło literackie to nie jest, jednak warto sięgnąć po lekturę, bo pomysł jest godny uwagi. A do tego książka jest raczej krótka, więc nie zajme Wam dużo czasu.