Blue Highway. Niezależne kino drogi - Klaudyna - 7 marca 2014

Blue Highway. Niezależne kino drogi

Któż z nas nie marzy o niespiesznej wycieczce przez Stany Zjednoczone? By wsiąść do samochodu na jednym wybrzeżu i wysiąść na drugim? Jeśli zawsze miałeś ochotę na taką przygodę, możesz się wybrać w podróż z Dillonem i Kerry, bohaterami filmu Blue Highway.

Dillona i Kerry poznajemy w trasie z Richmond do słonecznej Kalifornii (brzmi niewinnie, ale to jest prawdziwa podróż w poprzek całego USA, kawał drogi!) – nowego miejsca zamieszkania chłopaka. Kerry wybiera się z nim dla towarzystwa. Postanawiają, że będą w drodze odwiedzać miejsca, w których kręcono ich ulubione filmy. Każda wybrana lokalizacja staje się zagadką dla drugiej osoby. Motyw przewodni podróży zdaje się być interesujący, jednak nie gra on tu głównej roli. Na pierwszy plan wysuwa się relacja Kerry i Dillona, o których w zasadzie niewiele wiemy. Czy są parą czy tylko dobrymi znajomymi? Reżyser Blue Highway, Kyle Smith, udziela widzom pewnych wskazówek, jednak w dużej mierze trzeba samemu dopowiedzieć resztę historii.

Nie można oprzeć się wrażeniu, że reżyser sadza nas w samochodzie jako biernych obserwatorów. Przysłuchujemy się lekkim rozmowom bohaterów, ich kłótniom, sprzeczkom. Widzimy jak się wydurniają, podśpiewują ulubioną piosenkę. Zza szyby obserwujemy przesuwający się krajobraz – obraz niespójnych, czasem wręcz absurdalnych Stanów Zjednoczonych. Jednych ten widok znuży, inni będą zachwyceni, ponieważ Blue Highway zdecydowanie nie jest filmem dla każdego. To podróż, pozornie niezobowiązująca, jedna z tysięcy odbywających się codziennie w dziesiątkach krajów na świecie. I każda z nich jest wyjątkowa dla jej uczestników. Dillon i Kerry bez wątpienia zapamiętają swoją wyprawę.


Siłą Blue Highway jest naturalność. Nieopatrzone twarze aktorów (ciekawe, czy aby nie grają oni samych siebie?), kurczowo trzymająca się ich kamera, przypadkowe spotkania na trasie (chciałby się, by trwały dłużej), nieco humoru, nieco zmartwień... Takie to życiowe. Nie wstrząśnie Wami, ale może zmotywuje kogoś do wyruszenia na szlak?

Klaudyna
7 marca 2014 - 22:46