'Noe: Wybrany przez Boga' - jeden z najgorszych filmów 2014 roku - promilus - 13 stycznia 2015

"Noe: Wybrany przez Boga" - jeden z najgorszych filmów 2014 roku

W dzisiejszych czasach temat biblijnego potopu najłatwiej podjąć robiąc bajkę dla dzieci. Ogromnym wyzwaniem jest zabieranie się za historię pełną uproszczeń i absurdów w filmie robionym zupełnie na poważnie. Trzeba mieć wielki talent i jeszcze lepszy pomysł, by stworzyć przekonującą produkcję. Wydawało się, że Aronofsky podoła zadaniu. I faktycznie - tylko się wydawało.

Nawet głupio przytaczać tutaj szkielet fabuły, którą wszyscy znają. Twórcy stwierdzili jednak, że warto streścić historię o wygnaniu z raju, by każdy zrozumiał. Zatem już podczas napisów początkowych dostajemy wykład o Adamie, Ewie i wężu. Jest też Kain i Abel. Zaczyna się zupełnie jak bajka, a przeciez nie nią miał być ten film. Główny problem polega na tym, że twórcy też nie wiedzieli, jak ugryźć tę historię. Brak zdecydowania sprawił, że z poważnego filmu wyszła niezamierzona autoparodia.

Czego tu nie ma? Oczekujecie, że film zwyczajnie przedstawi biblijny potop tak jak liczne produkcje telewizyjne zabierały się za temat ukrzyżowania Jezusa? Proszę bardzo. Przez część filmu Noe jest jedynym prawym i niezłomnym człowiekiem, który zrobi wszystko dla Boga. Z chęcią buduje Arkę, zabiera na nią zwierzęta i chce tworzyć nowy świat. Nie tego oczekiwaliście po Aronofskym? Może coś bardziej w stylu jego poprzednich filmów, w których obłęd współgrał z uzależnieniem? Też to dostaniecie, ale także tylko przez fragment filmu. W tym wydaniu Noe to psychopata. Dzisiaj powiedzielibyśmy - skrajna prawica. Człowiek, który ma uratować zwierzęta przed zatoniecięm, nie ma problemu ze śmiercią wszystkich ludzi. Wykonuje polecenia Boga, a gdy ten nie odpowiada na pytanie, czy kogoś zabić, to ciszę interpretuje jako rozkaz mordowania. Nic poza Stwórcą dla niego się nie liczy. Ten jedyny sprawiedliwy przeobraża sie w sukinsyna, który nie cofnie sie przed niczym, by tylko zrealizować boski plan. Ta niejednoznaczna natura Noego podobała mi się najbardziej i, gdyby Aronofsky poszedł za ciosem i w ten sposób opowiedział o potopie, z pewnością rozzłościłby Watykan, może jego film zostałby umieszczony na liście zakazanych dla katolików, ale byłaby nadzieja na dobre, psychologiczne dzieło. Zostały jedynie ochłapy, z których pozostaje tylko wyciągnąć wniosek, że "Noe też był zwykłym człowiekiem". Za to nikt Aronofsky'ego nie ukamienuje, ale sam reżyser swoją zachowawczą postawą pokazał, że nie ma jaj.

Gdybyście sądzili, że w filmie ścierały sie tylko te dwie wizje to jesteście w błędzie. Potop to także okazja dla rozbuchanych efektów specjalnych. Fani kina katastroficznego nie będą jednak do końca usatysfakcjonowani, bo Aronofsky dorzucił do zestawu stwory z kamienia. Fani "Transformers" - radujcie się! Ale tak jak wszyscy - tylko przez chwilę. Wizualnie film prezentuje sie dobrze, gdzieniegdzie został pomysłowo nakręcony, ale to tylko nieliczne składniki w tym zepsutym bigosie à la Aronofsky.

"Noe: Wybrany przez Boga" ma w sobie jeszcze niezamierzone plusy dla fanów pastiszu i komedii. Dialogi są oczywiście tak natchnione, że Paulo Coelho byłby dumny. Russel Crowe powtarza swoją rolę z "Gladiatora", a Jennifer Conelly wzorowo się umartwia. Wisienką na torcie jest popis Anthonego Hopkinsa. Ja nie wiem, czy to scenarzysta sobie z niego zrobił jaja, czy może on tak sam z siebie. Łatwo wybuchnąc głośnbym smiechem, gdy tylko pojawia się na ekranie. Scena, w której szuka poziomek i zapładnia rękami jest tak głupia, że na stałe zapisze się w historii.

Aronofsky zaliczył wielką wpadkę. Zrobił fim, który ogląda się jak thriller klasy C. Durne, głupie i niezamierzenie śmieszne.

promilus
13 stycznia 2015 - 16:39